Wydawnictwo Czwarta Strona wie, jak promować swoich autorów, dzięki czemu Michał Larek to ostatnio jedno z najgorętszych nazwisk w świecie polskich kryminałów. Będąc więc osobą nałogowo przeglądającą Instagrama, co i rusz trafiałam na to nazwisko. Mając już świadomość, że taki człowiek istnieje i para się pisaniem, zaczęłam zauważać hasła marketingowe: „specjalista od mocnych opowieści”. Połknęłam ten haczyk. Zaczęłam czytać opinie, obejrzałam oficjalny filmik zapowiadający "Furię", wyszukałam kilka wywiadów z autorem. Jakby tego było mało, zorientowałam się, że Pan Larek obserwuje moje konto na IG. Myślę „ok, zamawiam!”.
Książka chwilę musiała poczekać na półce na swoją kolej, ale w końcu nadeszła ta chwila! Pstryk! Zdjęcie zrobione, upublicznione, nie ma odwrotu - czytam!
Mam jednak zasadę, że odkładam książkę, jeśli pierwszych 50 stron jest do niczego. Tutaj jeszcze do tego momentu nie dotarłam, poza tym dzięki wirtualnej znajomości z autorem na IG, uznałam, że jestem mu winna, że przynajmniej spróbuję. I chwilę później myślałam już sobie „o, lepiej, dobra, czytam dalej”. Później miałam kilka dni przerwy i kiedy sięgnęłam ponownie po książkę, dotarłam do 150 strony i... przykro mi, ale nie dam rady.
Powieść została zbudowana na fundamentach, które w teorii powinny stanowić klucz do sukcesu: lata 90., w których najlepszym sposobem na przesłuchanie było tłuczenie delikwenta „w miękkie”; seks - dużo seksu - tego dobrowolnego, jak i przymuszonego; historia zainspirowana autentycznymi wydarzeniami... Niestety te „podane na tacy” narzędzia, które powinny dać czytelnikowi kilkaset stron dobrej rozrywki, tutaj zostały zmiecione w pył przez kiepską narrację i jeszcze gorsze dialogi. Właściwie to można powiedzieć inaczej: nieistniejącą narrację i kiepskie dialogi. Pomijam kwestię wszędobylskich wulgaryzmów - te z zasady mi nie przeszkadzają. Ba! Często są wręcz nieodzowne do dobitnego podkreślenia danej sceny. Dialogi są jednak sztywne, kłują w oczy i ciężko przez nie przebrnąć. Między nimi natomiast mamy na łapu capu powrzucane zdania opisujące, co ktoś zrobił - same fakty, ewentualnie kilka przemyśleń o tym, że bohater zbyt łatwo daje się prowadzić przez życie wiadomej części swojego ciała...
Szkoda, bo zanim zabrałam się za „Furię”, czytałam kilka wywiadów z autorem i bardzo mnie zaciekawiła jego fascynacja prawdziwymi zbrodniami, ten człowiek naprawdę umie o tym opowiadać, dziwi mnie więc, że książka jest napisana w ten sposób.
Nie mogę powiedzieć za wiele o fabule, trudno ocenić coś, czego się nie skończyło, ale historia brzmiała ciekawie, naprawdę można było z tych składników ugotować dobre danie, tymczasem podano nam gumowego kotleta, którego ciężko przeżuć. Mam wrażenie, że autor dużo lepiej poradziłby sobie z literaturą faktu niż z beletrystyką. Jestem przekonana, że gdyby to był reportaż, Larek zdałby egzamin śpiewająco, tymczasem mamy powieść, którą z wielkim żalem odkładam na półkę...
Oczywiście jest to tylko moja opinia, nie powiem, że nie polecam i żebyście trzymali się od tej pozycji z daleka. Nie powiem, bo każdemu odpowiada coś innego i każdy powinien sam dokonać oceny. Ponadto darzę ogromnym szacunkiem każdego pisarza i doceniam nakład pracy, jaki włożył w stworzenie swojego dzieła. Czy sięgnę jeszcze kiedyś po Larka? Myślę, że tak - z sympatii do autora i z ciekawości. I mam nadzieję, że nasze kolejne spotkanie nie zakończy się tak szybko.
Tytuł: Furia
Autor: Michał Larek
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 424
Data wydania: 2 sierpnia 2017