1/27/2018

#11 Magda Stachula "Trzecia"

#11 Magda Stachula "Trzecia"
„Strach tnie głębiej niż miecze.”
George R.R. Martin



„Trzecia” intryguje już samym tytułem, ta liczba porządkowa pojawia się też wielokrotnie na kartach powieści, za każdym razem sprawiając, że czytelnik coraz bardziej zachodzi w głowę: „dlaczego ‚trzecia’”? A czego jak czego, ale zagadek i głęboko skrywanych tajemnic w „Trzeciej” zdecydowanie nie brakuje.

Całą akcję śledzimy oczami trzech osób: Elizy - początkującej psycholożki, która ma poczucie, że jest obserwowana, Borysa/Antona, który ucieka przed własną przeszłością oraz Lilianny - kobiety, która ma wszystko… poza jednym - miłością.

Wydawać by się mogło, że mamy tu typowy miłosny trójkąt, banalną historię z lekkim dreszczykiem… Nic bardziej mylnego! Autorka powoli wciąga nas w świat swoich postaci, a dzięki pierwszoosobowej narracji wprowadza czytelnika w ich psychikę, w ich myśli, przedstawia ich pragnienia i obawy. Stachula ma również idealne wyczucie, ile zdradzić w danym rozdziale i w którym momencie przerwać akcję - tak, aby czytelnika intrygować aż do ostatniej strony. Nie jest to moim zdaniem wystarczające, by określić całość jako thriller, odnoszę wrażenie, że przez zmianę postępowania jednej z bohaterek nagle w połowie powieści orientujemy się, że oto tkwimy po uszy zaczytani powieścią obyczajową z lekkim zabarwieniem kryminalnym... której jednak nie chcemy odłożyć. I na dobrą sprawę o to przecież chodziło, a jak każdy z czytelników sklasyfikuje gatunkowo tę powieść jest przecież sprawą drugorzędną.

„Trzecia” jednak nie jest dla mnie powieścią o miłości. Owszem, wątek miłosny jest tu dominujący, dotyczy każdego z bohaterów i w taki czy inny sposób wpływa na jego działania. Moim zdaniem jednak jest to historia o strachu. O tym, czego się boimy - a liczba obaw bohaterów jest na tyle obszerna, że każdy czytelnik znajdzie w niej też „swoją” zmorę. Bać można się bowiem różnych rzeczy - i tych mniej, i tych bardziej realnych. Lęk popycha do nieracjonalnych myśli, a te z kolei - do absurdalnych i nieodwracalnych działań. I to właśnie jest motorem napędowym postępowania uczestników opisanej tu historii.

Z twórczością Magdy Stachuli miałam styczność już wcześniej, przy okazji jej debiutanckiej powieści „Idealna”. Muszę przyznać, że dość niesprawiedliwie oceniłam wtedy tę powieść, pod zdjęciem na Instagramie napisałam bowiem, że okropnie się męczę z tą książką oraz że nie mogę znieść jej bohaterek. I poniekąd nadal zgadzam się z własną opinią, bo zachowania tych dwóch kobiet były dla mnie nie do zniesienia, powinnam była jednak oddać autorce sprawiedliwość, że po pierwsze - tacy ludzie naprawdę istnieją, a po drugie - podstawa psychologiczna, fundament, na którym te postaci zostały zbudowane, te nieracjonalne, dla mnie wręcz chore zachowania sprawiły, że historię tę pamiętam do dziś. Stachula ma bowiem rzadką umiejętność uwydatniania najgłębiej skrywanych ludzkich strachów i paranoi, a bohaterowie jej powieści (choć skupiłabym się tu jednak głównie na postaciach płci żeńskiej) są po prostu psychicznie słabi, łatwo nimi manipulować, a nawet ich gnębić. A to z kolei, w połączeniu z lekkim piórem Magdy, w rezultacie tworzy mieszankę tak wciągającą, że odłożenie książki choć na chwilę staje się naprawdę trudnym zadaniem.

Moja ocena: 👍👍👍👍


Tytuł: Trzecia
AutorMagda Stachula
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 361
Data wydania: 3 lipca 2017

1/21/2018

#10 Pierre Lemaitre "Koronkowa robota"

#10 Pierre Lemaitre "Koronkowa robota"


Czytałam tę powieść przez… 19 dni! Słownie: dziewiętnaście! Męczyłam się, wierzgałam, kręciłam głową, tupałam nogą… Aż ostatecznie się zawzięłam i oto mogę powiedzieć: skończyłam!

Nie było to moje pierwsze spotkanie z autorem, więc teoretycznie powinnam się jako tako orientować, czego się spodziewać. I jak przez mgłę pamiętam, że przy „Ślubnej sukni” też narzekałam, że nie czuję klimatu… „Jak przez mgłę”, ponieważ ostatecznie powieść okazała się być doskonała, a ta część, przez którą nie mogłam przebrnąć, była jedynie preludium - wstępem do dzieła uszytego tak misternie, że zaryzykowałabym określenie: doskonałego.


Nie inaczej było tym razem. Autor na początku przedstawił czytelnikowi fascynującą zbrodnię. Brutalne morderstwo dwóch młodych prostytutek zostało przez niego opisane w bardzo dobitny i szczegółowy sposób. Można by powiedzieć, że nie pozostawił wiele miejsca dla wyobraźni czytelnika, sądzę jednak, że tym precyzyjnym opisem właśnie tą wyobraźnię pobudził - oburzył, zdegustował, zniesmaczył? Być może. Oddać mu jednak trzeba, że to był ten pierwszy moment, kiedy skutecznie zarzucił na czytelnika przynętę…


Drugą taką chwilą było odkrycie przez inspektora Camille’a Verhoevena, że zbrodnia ta łączy się z inną, dawniejszą. I pewnie można by powiedzieć, że przecież to żadna niespodzianka, żaden zaskakujący zwrot akcji - przecież jest to chwyt stosowany w ogromnej ilości kryminałów! Okazuje się jednak, że owo odkrycie wiąże się również z połączeniem tej wcześniejszej zbrodni właśnie z literaturą kryminalną. Morderca dokonuje bowiem swoich zabójstw w celu dokładnego odtworzenia pierwowzorów opisanych w książkach.

I tym sposobem czytelnik poza podglądaniem przebiegu śledztwa, w miarę przewracania kartek zostaje także zabrany w podróż po kryminalnych klasykach. Mamy tu więc Ellroya i jego „Czarną Dalię” czy „American Psycho” Breta Eastona Ellisa (który to tytuł zapewne jest bardziej znany dzięki filmowi z absolutnie genialną kreacją Christiana Bale’a). 

Haczyk połknięty, czytelnik aż się rwie do poznania detali kolejnych mordów, a raczej książek, na podstawie których zostały one popełnione - w końcu jak się jest miłośnikiem kryminałów, to kolejnych tytułów do listy „to be read” szuka się wszędzie…

Dzięki tym zabiegom ciekawość czytelnika aż kipi z chęci poznania zakończenia tej historii. I tu pojawia się pewien kłopot. Główny bohater, czyli inspektor Verhoeven zupełnie nie budzi sympatii, a styl Lemaitre’a jest dość „suchy”, co utrudnia wciągnięcie się w fabułę na tyle, by przeczytać tę powieść w jeden czy dwa wieczory.

Wytrwałość jednak zostanie sowicie nagrodzona, Lemaitre funduje nam bowiem dość nieoczekiwanego winowajcę (a w każdym razie ja nawet nie brałam go pod uwagę, autor bardzo wiarygodnie usunął go z cienia wszelkich podejrzeń), co popycha akcję do przodu w takim tempie, że można nie nadążać z przekładaniem kartek! Wyjaśnienie zagadki oraz zakończenie… Cóż mogę powiedzieć? Lepiej by się tego nie dało poskładać!

Warto było zatem dobrnąć do ostatniej strony, drugi raz Pierre Lemaitre udowodnił mi, że w jego powieściach nic nie jest takie, jakim się wydaje, a nawet jeśli pierwsza część książki wydaje się czytelnikowi mdła, nużąca, niestrawna (wstaw odpowiednie słowo), to zakończenie go więcej niż usatysfakcjonuje. I nie będzie mógł powiedzieć nic innego, jak tylko - wciąż z lekkim niedowierzaniem - „JAKIE TO BYŁO DOBRE”…






Moja ocena: 👍👍👍👍







Tytuł: Koronkowa robota
Autor: Pierre Lemaitre
Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 416
Data wydania: 20 maja 2015

1/10/2018

#9 Camilla Läckberg "Czarownica"

#9 Camilla Läckberg "Czarownica"
Camilla Läckberg, określana mianem królowej szwedzkiego kryminału, to autorka, która raz po raz serwuje czytelnikowi odgrzany kotlet. I oto mamy kolejną, dziesiątą już odsłonę sagi o Fjällbace, w której bieżące wydarzenia z życia Eriki Falck i jej męża Patricka Hedströma, ich rodzin oraz załogi komisariatu, przeplatane są „opowieścią z czasów słusznie minionych”. 

Nie zrozumcie mnie źle - lubię ten cykl, lubię autorkę, po dziewięciu powieściach trudno oczekiwać czegoś innego, skoro we wszystkich poprzednich schemat był identyczny, jednak po lekturze „Czarownicy” mam wrażenie, że Camilla coraz mniej się przykłada, choć książce nie brakuje też ogromnych plusów.

Mamy tu więc znów dziwny zbieg okoliczności, że Erika pisze książkę akurat o sprawie, która wiąże się z morderstwem popełnionym na czteroletniej dziewczynce, czyli ze śledztwem prowadzonym przez jej męża. Okazuje się bowiem, że ta nowa zbrodnia łudząco przypomina tę sprzed trzydziestu lat, którą bada Erika. Trochę to ograne...

A jednak „Czarownica” poza tym wątkiem jest również opowieścią o uprzedzeniach, osądach, strachu przed odmiennością i brakiem akceptacji, a także o tym, jak ogromny wpływ na osobowość i działania człowieka mają inni. 
Te bądź co bądź trudne i refleksyjne tematy zaszyte są w trzech wątkach.

Po pierwsze mamy problematykę bardzo „na czasie”, czyli uchodźców z Syrii. Autorka przedstawia nam ich od tej pozytywnej, wzbudzającej współczucie strony - jako tych, którzy przybyli do obcego kraju, aby ocalić siebie i najbliższych, zmagających się z nieznajomością języka, tęsknotą za domem i niechęcią ze strony tubylców. Postaci te są tak wykreowane, aby czytelnik automatycznie zapałał do nich sympatią i zastanowił się nad kwestią uprzedzeń rasowych. Jak można nienawidzić drugiego człowieka tylko za to, że ma inny kolor skóry i wyznanie? Dlaczego człowiek jest w stanie bezmyślnie oskarżyć o zbrodnię innego, tylko dlatego, że fizycznie jest inny niż on sam? Dlaczego tak bardzo boli inność?

A skoro już o odmienności mowa… „Czarownica” zabierze nas w podróż w czasie. Pozwoli nam wspomnieć nasze nastoletnie lata i to, że całe życie nastolatka podporządkowane jest temu, by się wszystkim przypodobać, potrzebie akceptacji przez innych, przynależności do konkretnej grupy. A ponieważ wszyscy wiemy, jak bezwzględne i wyrachowane potrafią być nastolatki, możemy sobie łatwo wyobrazić, co przeżywają inni bohaterowie powieści: Sam, chłopak gnębiony przez trójkę kolegów ze szkoły, żyjący z ojcem - wojskowym, który uważa swojego syna za nieudacznika i matką, uznaną w wieku trzynastu lat za winną morderstwa na czteroletniej Stelli; oraz Jessie - otyła nastolatka, również gnębiona przez inne dzieciaki, żyjąca w cieniu swojej sławnej matki, która… została skazana za to samo morderstwo, co matka Sama. Okazuje się bowiem, że ich matki były w dzieciństwie najlepszymi przyjaciółkami. Brzemię przeszłości ich rodzicielek, nękanie przez rówieśników i zapewne burza hormonów prowadzą prosto do tragedii. 

I wreszcie przechodzimy do tradycyjnego spoiwa wszystkich wątków w książkach autorki. Cofamy się zatem w czasie - tym razem do XVII wieku, do historii o tym, co społeczeństwo jest w stanie zrobić drugiemu człowiekowi, kiedy ktoś wskaże go palcem i tym samym go „naznaczy” w oczach innych. Tutaj sprawa oczywiście jest nieco przerysowana, mamy bowiem do czynienia z czasami, w których wierzono w „spółkowanie z diabłem” i czarownice, a sposobem na wykrycie wiedźmy było wrzucenie związanej kobiety do wody - jej wypłynięcie na powierzchnię było równoznaczne z tym, że sprzedała duszę diabłu, po czym należy ją torturami przekonać do tego, by się przyznała do bycia czarownicą, następnie ściąć jej głowę, a na końcu dokonać spalenia jej członków…

Wszystkie te wątki oczywiście się przeplatają i tworzą zgrabną całość, tym razem jednak autorka wyjątkowo mnie rozczarowała. Mimo że domyśliłam się tego na długo przed końcem książki, to połączenie tytułowej czarownicy z bieżącymi wydarzeniami nastąpiło w sposób sugerujący, że albo zostało to dopisane „na szybko”, bo deadline oddania tekstu deptał autorce po piętach albo… zabrakło lepszego pomysłu.

Nie mogę powiedzieć, że była to słaba lektura. Wręcz przeciwnie - Läckberg trzyma poziom. Muszę się jednak zastanowić, czy to jest jakość, na którą ja chcę poświęcać swój czas. 
Pewnie zdecyduję o tym przy jedenastym tomie…

Tytuł: Czarownica
AutorCamilla Läckberg
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 592
Data wydania: 8 listopada 2017

Moja ocena: 👍👍👍

1/05/2018

#8 Katarzyna Tusk "Make photography easier"

#8 Katarzyna Tusk "Make photography easier"
Cierpię ostatnio na przesyt treści - nie mam siły na czytanie, nie mogę się w nic wciągnąć, nie jestem w stanie nawet przeczytać interesującego mnie artykułu. Udało mi się jednak w jeden wieczór, w mniej więcej półtorej godziny przeczytać tę książkę od deski do deski. 

Trudno byłoby wszakże poświęcić jej więcej czasu, treści bowiem nie ma w niej zbyt wiele, więcej mamy zdjęć. Fotografie te jednak w mojej opinii mogłyby  znaleźć się na Instagramie, Facebooku czy blogu autorki, jeśli natomiast wydaje się książkę o fotografii, to powinny się w niej znaleźć zdjęcia idealne. Tymczasem można tu znaleźć fotografie zrobione telefonem, których jakość na papierze nie wygląda zbyt ciekawie (są na przykład zaszumione), a nawet zdjęcia prześwietlone (sic!). Powtarzam: na Instagram czy bloga? Jasne! Do książki o fotografii… No cóż, może lepiej nie.

Nie mam nic przeciwko robieniu zdjęć telefonem, broń Boże! Sama używam głównie telefonu, ale od niedawna pstrykam również aparatem, ponieważ jakość zdjęć i możliwości aparatu w telefonie przestały mnie zadowalać. Nie jestem specem od fotografii (ciągle się uczę), choć miałam do czynienia z lustrzankami i jakieś tam podstawy znam… Niemniej przy ocenie zdjęcia polegam głównie na swoim oku, bo to w końcu ono decyduje o tym, czy zdjęcie mi się podoba czy nie - i nie mam tu na myśli aranżacji, kompozycji czy w ogóle tego, co zdjęcie przedstawia. Jeśli drukujemy zdjęcie, powinniśmy zadbać o jego jakość. W książce Kasi niestety tego zabrakło.

Nie znalazłam również nic o podstawach używania aparatu - o głębi ostrości, ekspozycji czy innych ustawieniach manualnych nie ma ani słowa. Tymczasem zdawać by się mogło, że od tego powinna zaczynać się taka książka. Jest za to dużo wskazówek jak ustawić siebie czy modela, by wyglądał korzystnie; jakie dodatki dobierać do zdjęć, by nie przesłaniały właściwego obiektu fotografii czy jakie kolory ubrań nie będą nas postarzać… Cóż, jeśli chcemy zachęcać czytelników do tego, żeby kupili sobie lustrzankę i robili tysiące zdjęć w trybie automatycznym, to faktycznie te wskazówki będą kluczowe… 

Za zabawne uważam również to, że wiele (jeśli nie większość) zdjęć umieszczonych w tej książce nie jest autorstwa Kasi - na wielu z nich występuje ona sama i choć są to przykłady tego, co autorka opisuje, to w żaden sposób nie wskazuje na jej własne zdolności jako fotografa. Ale być może się mylę i ten, kto pisze o fotografii wcale nie musi się na niej znać?

Bloga Kasi Tusk bardzo lubię, doceniam jej styl i smak, uważam jednak, że pieniądze, które ktoś chciałby wydać na „Make photography easier” mógłby przeznaczyć na książkę któregoś z profesjonalnych fotografów albo odłożyć je na kurs fotografii.

Podsumuję to krótko: książkę otrzymałam w prezencie od osoby, która wie, że interesuję się fotografią i coś tam próbuję pstrykać - doceniam intencje, książka będzie się ładnie prezentować na regale - na zdjęciach też wygląda całkiem nieźle. :)



Copyright © 2016 la reine margot , Blogger