Camilla Läckberg, określana mianem królowej szwedzkiego kryminału, to autorka, która raz po raz serwuje czytelnikowi odgrzany kotlet. I oto mamy kolejną, dziesiątą już odsłonę sagi o Fjällbace, w której bieżące wydarzenia z życia Eriki Falck i jej męża Patricka Hedströma, ich rodzin oraz załogi komisariatu, przeplatane są „opowieścią z czasów słusznie minionych”.
Nie zrozumcie mnie źle - lubię ten cykl, lubię autorkę, po dziewięciu powieściach trudno oczekiwać czegoś innego, skoro we wszystkich poprzednich schemat był identyczny, jednak po lekturze „Czarownicy” mam wrażenie, że Camilla coraz mniej się przykłada, choć książce nie brakuje też ogromnych plusów.
Mamy tu więc znów dziwny zbieg okoliczności, że Erika pisze książkę akurat o sprawie, która wiąże się z morderstwem popełnionym na czteroletniej dziewczynce, czyli ze śledztwem prowadzonym przez jej męża. Okazuje się bowiem, że ta nowa zbrodnia łudząco przypomina tę sprzed trzydziestu lat, którą bada Erika. Trochę to ograne...
A jednak „Czarownica” poza tym wątkiem jest również opowieścią o uprzedzeniach, osądach, strachu przed odmiennością i brakiem akceptacji, a także o tym, jak ogromny wpływ na osobowość i działania człowieka mają inni.
Te bądź co bądź trudne i refleksyjne tematy zaszyte są w trzech wątkach.
Po pierwsze mamy problematykę bardzo „na czasie”, czyli uchodźców z Syrii. Autorka przedstawia nam ich od tej pozytywnej, wzbudzającej współczucie strony - jako tych, którzy przybyli do obcego kraju, aby ocalić siebie i najbliższych, zmagających się z nieznajomością języka, tęsknotą za domem i niechęcią ze strony tubylców. Postaci te są tak wykreowane, aby czytelnik automatycznie zapałał do nich sympatią i zastanowił się nad kwestią uprzedzeń rasowych. Jak można nienawidzić drugiego człowieka tylko za to, że ma inny kolor skóry i wyznanie? Dlaczego człowiek jest w stanie bezmyślnie oskarżyć o zbrodnię innego, tylko dlatego, że fizycznie jest inny niż on sam? Dlaczego tak bardzo boli inność?
I wreszcie przechodzimy do tradycyjnego spoiwa wszystkich wątków w książkach autorki. Cofamy się zatem w czasie - tym razem do XVII wieku, do historii o tym, co społeczeństwo jest w stanie zrobić drugiemu człowiekowi, kiedy ktoś wskaże go palcem i tym samym go „naznaczy” w oczach innych. Tutaj sprawa oczywiście jest nieco przerysowana, mamy bowiem do czynienia z czasami, w których wierzono w „spółkowanie z diabłem” i czarownice, a sposobem na wykrycie wiedźmy było wrzucenie związanej kobiety do wody - jej wypłynięcie na powierzchnię było równoznaczne z tym, że sprzedała duszę diabłu, po czym należy ją torturami przekonać do tego, by się przyznała do bycia czarownicą, następnie ściąć jej głowę, a na końcu dokonać spalenia jej członków…
Wszystkie te wątki oczywiście się przeplatają i tworzą zgrabną całość, tym razem jednak autorka wyjątkowo mnie rozczarowała. Mimo że domyśliłam się tego na długo przed końcem książki, to połączenie tytułowej czarownicy z bieżącymi wydarzeniami nastąpiło w sposób sugerujący, że albo zostało to dopisane „na szybko”, bo deadline oddania tekstu deptał autorce po piętach albo… zabrakło lepszego pomysłu.
Nie mogę powiedzieć, że była to słaba lektura. Wręcz przeciwnie - Läckberg trzyma poziom. Muszę się jednak zastanowić, czy to jest jakość, na którą ja chcę poświęcać swój czas.
Pewnie zdecyduję o tym przy jedenastym tomie…
Tytuł: Czarownica
Autor: Camilla Läckberg
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 592
Data wydania: 8 listopada 2017
Data wydania: 8 listopada 2017
Moja ocena: 👍👍👍