3/31/2018

#19 Renée Carlino "Zanim zostaliśmy nieznajomymi"

#19 Renée Carlino "Zanim zostaliśmy nieznajomymi"
O ile jestem ogromną fanką dobrych komedii romantycznych, o tyle po literaturę tego typu sięgam bardzo rzadko. Czasem jednak nachodzi mnie ochota na lekką lekturę o miłości i tym razem padło na „Zanim zostaliśmy nieznajomymi”. 

Na początku poznajemy Matta - trzydziestokilkuletniego faceta, fotografa National Geographic, laureata nagrody Pulitzera. Matt jest rozwodnikiem i ma tą wątpliwą przyjemność pracować z byłą żoną... i jej nowym mężem, który był jego dobrym kolegą. Matt jednak nieszczególnie przejmuje się tą sytuacją, ponieważ ciągle wspomina swoją wielką młodzieńczą miłość - Grace, z którą kontakt urwał mu się piętnaście lat wcześniej, kiedy wyjechał na staż do Ameryki Południowej. I którą nagle, po tylu latach, spotyka w metrze.

Choćbym bardzo chciała, nie mogę za wiele napisać o fabule, żeby nie spoilerować. Mogę za to powiedzieć, że historia opowiadana jest oczami zarówno Matta, jak i Grace, dzięki czemu z jednej strony czytelnik ma możliwość poznania obu perspektyw, a z drugiej jest to zabieg, przez który brakuje niedopowiedzeń, tajemnicy, dzięki której ciekawość popycha czytelnika do zachłannego przewracania kartek. 

Tak, historia jest banalna. Nie, nie miałam wygórowanych oczekiwań. I mimo że książkę czyta się przyjemnie, jestem rozczarowana, zwłaszcza biorąc pod uwagę zakończenie. Są też zgrzyty wynikające z pewnej niekonsekwencji autorki, która na przykład w jednej chwili opisuje któregoś z bohaterów jako złego, by później ni z tego, ni z owego okazało się, że ten ma gołębie serce i jest najlepszym przyjacielem... 

Mimo wszystko miło było mi spędzić czas z opowieścią o tym, jak pochopne wnioski potrafią drastycznie zmienić życie. Jak brak komunikacji między dwojgiem ludzi wpływa na podejmowanie decyzji. I o tym, że pierwszą miłość pamięta się przez całe życie. Bo - niezależnie od tego, jak się skończyła - wszyscy ją pamiętamy, jakby to było wczoraj, prawda? 

Moja ocena: 👍👍👍

Tytuł: Zanim zostaliśmy nieznajomymi
Autor: Renée Carlino
Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte
Liczba stron: 328
Data wydania: 14 lutego 2018

3/24/2018

#18 Bruce Dickinson "Do czego służy ten przycisk? Autobiografia"

#18 Bruce Dickinson "Do czego służy ten przycisk? Autobiografia"
Nie przepadam za biografiami. Jeśli już jednak najdzie mnie chęć do czytania o cudzym życiu, zdecydowanie preferuję relację z pierwszej ręki - autobiografia jest dla mnie zdecydowanie bardziej interesująca. Jeśli do tego historia sukcesu danej osoby jest napisana w ciekawy i przystępny sposób, nie jest jedynie zlepkiem anegdot, a do tego autor wykazuje się niemałym poczuciem humoru - taką opowieść jestem w stanie wciągnąć w jeden wieczór. 

Tak tez było z książką Dickinsona. Okazuje się bowiem, że facet nie dość, że miał, jak przystało na gwiazdę heavy metalu, niesamowicie barwne życie, to jest również bardzo interesujący jako człowiek - głównie za sprawą swoich niebanalnych pasji, wykraczających daleko poza muzykę. 

Jakby tego było mało, mamy też do czynienia z gościem, który po prostu potrafi opowiadać, a nawet doprowadzić czytelnika do łez... ze śmiechu. 

Jeśli jednak ktoś oczekuje po tej książce pikantny ch szczegółów zza sceny, opisów skandali czy obgadywania kolegów z zespołu, to się srogo zawiedzie. 

Dickinson jako dorosły, dojrzały facet nic już nie musi. Nie musi być o nim głośno, żeby musiał zrobić karierę. Nie musi szokować, żeby o nim mówiono. Nie musi opowiadać o innych ludziach, żeby mówiono, że „Dickinson powiedział”...


Nie powiedziałabym też, aby to była książka dla zagorzałych wielbicieli Iron Maiden, historia zespołu stanowi tu bowiem stosunkowo niewielką część. Raczej jest to opowieść o interesującym człowieku, który przy okazji jest frontmanem jednej z najlepszych heavy metalowych kapeli świata... 

Moja ocena: 👍👍👍👍

Tytuł: Do czego służy ten przycisk? Autobiografia.
Autor: Bruce Dickinson
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Ilość stron: 368
Data wydania: 22 listopada 2017

3/22/2018

#17 Remigiusz Mróz "Testament"

#17 Remigiusz Mróz "Testament"

„Testament”, czyli siódmy sezon o Chyłce i Zordonie. 
Pierwszy był świetny i zapewnił sobie rzeszę lojalnych fanów. 
Drugi trzymał poziom.
Trzeci, czwarty i piąty przyciągał z przyzwyczajenia i już wydawać się mogło, że nadszedł czas na rozstanie z tym guilty pleasure, kiedy nadszedł szósty i… pozamiatał. Rewelacja! Świetny poziom, jedynie wzmagający apetyt na więcej.
I mamy siódemkę. Jest już w naszych rękach! Robimy dzbanek herbaty, szykujemy smakołyki, żeby wszystko było pod ręką i nie trzeba było odrywać się ani na moment, kocyk i hyc! Wygodna pozycja i lecimy! Szykuje się zarwana noc!

Niestety, męczyłam się kilka dni...

Nie bez powodu na początku użyłam słowa „sezon” - cykl o prawnikach z kancelarii Żelazny i McVay przypomina mi bowiem serial, a nawet powiedziałabym „operę mydlaną”, która przynosi wystarczająco dużą liczbę widzów, by opłacało się utrzymać serial na antenie…

Ale od początku.

Bohaterowie powieści:
  • Joanna Chyłka - bezkompromisowa, wygadana (żeby nie powiedzieć „pyskata”…) prawniczka, na którą niebezpieczeństwa zdają się czyhać na każdym kroku, a każda sprawa, którą prowadzi, ma drugie dno…
  • Kordian Oryński, zwany przez Chyłkę Zordonem - aplikant, który aplikantem już nie jest, a mimo to wciąż pracuje przy sprawach Chyłki, co i rusz popadający w tarapaty, z których wygrzebywać go musi oczywiście nasza sprytna prawniczka;
  • Rafał Kranz - oskarżony o zabójstwo ginekolog Chyłki (sic!), który zwykł do każdej wizyty w gratisie dorzucać pacjentkom niewybredny seksistowski komentarz. A w każdym razie jeśli wierzyć opiniom w internecie;
  • Harry i William McVay - pierwszy z nich to mentor i jeden z nielicznych przyjaciół Chyłki i jego syn, z którym również łączą Chyłkę dość bliskie relacje.

Fabuła? 

Na wstępie mamy nawiązanie do poprzedniej części, jak zawsze u Mroza zakończonej cliffhangerem. Początkowo ciągnie nam się w nieskończoność wątek Kordiana, który nagle ni z tego, ni z owego zostaje rozwiązany na dwóch stronach, aby można było pociągnąć akcję dalej.

Poruszony problem reprywatyzacji (Mróz jak zawsze na czasie!) został według mnie potraktowany bardzo po macoszemu, co mnie bardzo dziwi, dotychczas bowiem wiele można było Mrozowi zarzucić, ale na pewno nie to, że nie wyczerpał tematu w maksymalny sposób, na jaki pozwalała historia głównych bohaterów. Mimo krążących opinii i składania autorowi gratulacji w związku z posiadaną wiedzą, mam odmienne odczucia.

Dodatkowo Chyłka już od pierwszych stron irytuje swoim obcesowym zachowaniem i choć nie jest to nic nowego, zawsze bowiem zachowywała się w ten sposób, niestety nie dało się tego spokojnie czytać. Nikt w jej towarzystwie nie ma szans na wypowiedzenie się, każda próba jest przerywana jej mniej lub bardziej błyskotliwymi uwagami, a jej słowne przepychanki z Zordonem straciły na atrakcyjności.

A skoro już o tej parze mowa… Chemia między nimi przestała istnieć, a szczeniackie podchody i brak zdecydowania wywołują u czytelnika zażenowanie. Kordian nie ma w sobie ani krzty śmiałości i zachowuje się jak gimnazjalista, który czeka nawet nie na sygnał, a na konkretne działanie ze strony swojej sympatii. O ile gra w kotka i myszkę między tą dwójką była ciekawa i podtrzymywała zainteresowanie w pierwszych trzech częściach cyklu, o tyle ciągnięcie tego w nieskończoność sprawia, że naprawdę odechciewa się to czytać… 

Końskie zaloty Chyłki i Zordona, rozwiązanie sprawy ginekologa i narracja momentami skracająca akcję zbyt pospiesznym wyjaśnieniem sprawiły, że doszłam do wniosku, że ta seria już mi się przejadła… Powiem nawet więcej - idę na detoks od Mroza. 

Co za dużo, to niezdrowo.










Moja ocena: 👍👍

Tytuł: Testament
Autor: Remigiusz Mróz
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 536
Data wydania: 14 marca 2018r.

3/14/2018

#16 Lauren Graham "Talking as fast as I can"

#16 Lauren Graham "Talking as fast as I can"
Lauren Graham jest uroczą, ciepłą i zabawną osobą. Nikt nie przekona mnie, że jest inaczej, a po lekturze „Talking as fast as I can” czuję się, jakbym spędziła kilka wieczorów w towarzystwie dawno niewidzianej znajomej - dokładnie tak, jak to określono w opisie na okładce!


Lauren Graham pierwszy raz widziałam na ekranie jakieś… no, niech będzie po prostu, że „naście” lat temu. Produkcja, w której miałam okazję ją zobaczyć, to oczywiście „Gilmore Girls” - serial, który pokochałam od pierwszej sceny, a do tej pory widziałam wszystkie sezony wielokrotnie. Serial ciekawy, przezabawny, absolutnie przeuroczy i ponadczasowy. Oglądając w ubiegłym roku pierwszy sezon, który był emitowany po raz pierwszy w 2000 roku, zupełnie nie odczułam, że jest przestarzały i nieaktualny (no, z wyjątkiem pagerów i starych komórek… ;)). Do tej pory nie znalazłam innego serialu (a widziałam ich wiele), który mogłabym odświeżać co jakiś czas i wciąż znajdować w nim coś nowego - a to coś w dialogu, a to w tle, a to jakiś gest, którego wcześniej nie zauważyłam…

A skoro już o dialogach mowa - mistrzostwo świata! Bystre, zabawne i czasem szalenie długie teksty wypowiadane w niesamowitym tempie są właśnie tym, za co ten serial pokochały miliony fanów. Grana przez Lauren Lorelai Gilmore mówi dużo i piekielnie szybko. I właśnie do nich odnosi się tytuł książki.

„Talking as fast as I can” opowiada o początkach kariery Lauren, chwilami cofając się jeszcze głębiej w jej przeszłość - dowiadujemy się o tym, jak wiązała koniec z końcem żyjąc i pracując na Manhattanie i zawzięcie dążąc do celu, jakim było aktorstwo. Lauren opowiada nam o castingach, rolach w reklamach i szkole aktorskiej. I robi to z lekkością i humorem, chwilami doprowadzając mnie do płaczu… ze śmiechu. 

Były też momenty wzruszenia, szczególnie kiedy wspominała nieżyjącego już Edwarda Herrmanna, który w Gilmore Girls wcielał się w postać ojca Lorelai. Postać na początku trudną do polubienia, którą uczymy się tolerować przez wiele odcinków, po czym uzmysławiamy sobie, że mimo że jest to postać drugoplanowa, to Gilmore Girls bez niego nie miałoby prawa bytu… 

Lauren wspomina wielu ze swoich kolegów i koleżanek z planu, opowiada także, a właściwie to przede wszystkim o tym, jak to było wrócić po wielu latach na plan w celu nakręcenia „dogrywki” - czterech półtoragodzinnych odcinków finalnie zamykających historię dziewczyn Gilmore, ich rodziny i przyjaciół.


Jest to zdecydowanie książka dla fanów serialu - jeśli ktoś go nie oglądał, nie ma szans zrozumieć wielu rzeczy, a przede wszystkim ominie go cała magia. Bo w Gilmore Girls jest coś magicznego. I po przeczytaniu tej książki wiem już, że jest to zasługa Lauren.

Moja ocena: 👍👍👍👍👍












Tytuł: Talking as fast as I can
Autor: Lauren Graham
Wydawnictwo: Ballantine Books
Ilość stron: 226
Data wydania: 29 listopada 2016

3/13/2018

#15 Rachel Abbott "Droga ucieczki"

#15 Rachel Abbott "Droga ucieczki"
Odkąd przeczytałam „Obce dziecko”, jestem ogromną fanką Rachel Abbott, szczególnie, że później w moje ręce wpadło „Zabij mnie znów”, od którego nie mogłam się oderwać. Oczekiwania wobec najnowszej powieści były więc ogromne, a biorąc pod uwagę, że „Szóste okno” nieco mnie rozczarowało, liczyłam na wiele.

***

W „Drodze ucieczki” znów pojawia się znany z poprzednich powieści policjant, Tom Douglas. Zanim go jednak spotkamy, poznajemy innych bohaterów: Abby, nastolatkę potrąconą na bocznej drodze i porzuconej na poboczu na pewną śmierć; siostry Leo i Ellie, które mają za sobą mniej lub bardziej skomplikowane dzieciństwo; męża Ellie, Maxa, którego żona podejrzewa o zdradę; Seana - budowlańca, który pomagał Ellie i Maxowi przebudować i wykończyć dom; znajomych małżeństwa - Garego i Penny, Fionę i Charlesa, a także Patricka, jego żonę Georgię i kochankę, Mimi…

Nie bez powodu wymieniam tutaj ich wszystkich - każdy z nich stanowi bowiem sporą część całej historii i stanowi ważne ogniwo w całości opowieści, co z bardzo mi odpowiada i przypomina powieści Christie czy Chmielewskiej, gdzie podejrzanych zawsze było mnóstwo i sprawiało dużo radości „obstawianie” kto i co zrobił, i dlaczego.

Abbott ma niesłychanie lekkie pióro, co sprawia, że nawet mimo tego, że fabuła nie do końca mi odpowiadała, bardzo ciężko było mi odłożyć lekturę i pochłonęłam ją w dwa dni, co ostatnio jest dla mnie nie lada wyczynem. 

To, co wybitnie mi się nie podobało, to Ellie, która miała paranoję na punkcie romansu swojego męża, sama miała na głowie problemy z zakochanym w niej prześladowcą, do tego miała obsesję na punkcie ojca, który opuścił rodzinę lata temu i jest ona przekonana, że nadal żyje i do niej wróci, ponadto jest szantażowana przez nieznaną osobę, a także angażuje się emocjonalnie w sprawę potrąconej nastolatki, którą opiekuje się jako pielęgniarka… Trochę dużo, jak na jedną osobę, przez co odnosi się wrażenie, że jest to osoba dość płytka, nieracjonalna, roztrzepana i nie budząca sympatii, a to jej właśnie jest tak naprawdę w tej opowieści najwięcej.

Odnoszę też wrażenie przekombinowania tej fabuły - mimo że ostatnie strony ładnie składają wszystko w całość, to pewne wątki (a także rozwiązania niektórych zagadek) wyskakiwały jak przysłowiowy Filip z konopii. Trochę tak, jakby Abbott miała obowiązek zmieścić się na określonej ilości stron i próbowała na nich na siłę upchnąć wszystkie pomysły.

***

Niewątpliwie była to przyjemna lektura - kto z nas nie lubi, jak książka nas pochłonie i wpadamy w wielogodzinny wir czytania? No właśnie, nikt! Po lekturze pozostał mi jednak pewien niedosyt i bardzo liczę na to, że kolejna powieść Rachel będzie jednak na wyższym poziomie.


Moja ocena: 👍👍👍









Tytuł: Droga ucieczki
Autor: Rachel Abbott
Wydawnictwo: Filia Mroczna Strona
Ilość stron: 478
Data wydania: 14 marca 2018
Copyright © 2016 la reine margot , Blogger