5/27/2018

#25 Wojciech Chmielarz "Żmijowisko"

#25 Wojciech Chmielarz "Żmijowisko"
Kiedy wybieram książkę, decyzja zakupowa zapada w momencie zapoznawania się z opisem. A ten ze „Żmijowiska” wielkimi żółtymi literami głosi: „Thriller psychologiczny mistrza kryminału”. Jako że na słowa „thriller psychologiczny” reaguję jak sroka na błyskotki, oczy mi się od razu zaświeciły, zatarłam ręce i pomyślałam: „o tak, będzie się działo”… 

Niestety. Odnoszę wrażenie, że ponieważ thrillery psychologiczne są bardzo na topie, co drugi wydawca umieszcza to hasło na okładce i od razu zaczyna w myślach liczyć przyszłe zyski ze sprzedaży. A że czytelnik może jednak być nieco rozczarowany? A kto by się przejmował! Sprzedane? Sprzedane, i tylko to się liczy…

Nie zrozumcie mnie źle - moje rozczarowanie nie ma nic wspólnego z Chmielarzem, jego historią i warsztatem. Ma ono związek jedynie z tym, o czym już pisałam przy okazji recenzji „Kości proroka” Ałbeny Grabowskiej - jeśli biorę książkę, która jest klasyfikowana jako kryminał - oczekuję kryminału. Tak samo w przypadku thrillera psychologicznego. Tutaj tymczasem otrzymałam powieść obyczajową z elementami kryminału…

W przypadku „Żmijowiska” nie jest to jednak wada, wręcz przeciwnie! Tajemnicze zniknięcie piętnastoletniej Ady jest spoiwem łączącym losy rodziców dziewczyny - Kamili i Arka, Roberta i Adaomy, a także właścicieli agroturystyki, na terenie której dziewczyna zaginęła, ich syna, Damiana oraz rodziny Sabiny, z którą ten ostatni zaczął się spotykać. Każdy bohater ma własną historię, swoje pragnienia i swoje… demony. Nikt tu nie jest święty, choć niektórzy mogliby za takich uchodzić. Każdy ma swoje za uszami i odnoszę również wrażenie, że każdy jest przytłoczony własnymi, mniej lub bardziej uzasadnionymi kompleksami, które popychają go do takich, a nie innych działań. Wszystkie te działania zdają się prowadzić jedynie do katastrofy, z której nikt nie wyjdzie cało, a autor umiejętnie wodzi czytelnika za nos, co i rusz dając mu nadzieję na pozytywny finał danego wątku… 

Od pierwszej do ostatniej strony pierwsze skrzypce grają relacje międzyludzkie. Każdy z bohaterów chce pokazać innym, że nie jest taki, jak o nim myślą i - czego można się w takiej sytuacji spodziewać - dokonuje wyborów nie do końca zgodnych z własnym sumieniem. Myślę, że właśnie przez tę słabość psychiczną i uleganie innym żadna z postaci nie budzi sympatii i właściwie nie ma w tej opowieści nikogo, komu można by kibicować…

To, co jednak jest najważniejsze to to, że Chmielarzowi udało się już na początku powieści owinąć mnie sobie wokół palca i choć chwilami miałam wrażenie, że nie dzieje się nic, motorem do przewracania kolejnych kartek i zachłannego połykania wzrokiem kolejnych literek, była zwyczajna ludzka ciekawość. Była to ciekawość nieznośna, dręcząca, nie pozwalająca umysłowi odetchnąć od tej historii… Działo się tak również dzięki zgrabnemu zabiegowi autora, który podzielił opowieść na trzy przestrzenie czasowe - Wtedy, Teraz i Pomiędzy, co spowalniało akcję, ale podsycało zainteresowanie finałem powieści. I choć dwoiłam się i troiłam, i już od połowy książki miałam pewność, że wiem, kto stoi za zniknięciem Ady i jak zakończy się ta historia, Chmielarz na koniec dał mi nie prztyczka w nos, a wymierzył solidnego sierpowego…

To moja pierwsza przygoda z Chmielarzem. Pierwsza, choć „Wampir” leży na stosie hańby już ze dwa lata. I kłuje czasem, kiedy spocznie na nim mój wzrok… I gdyby nie spotkanie z autorem na Warszawskich Targach Książki, pewnie jeszcze trochę by minęło, zanim bym się z jego twórczością zapoznała. 

Wciągnęłam „Żmijowisko” w zaskakującym tempie i fakt, że nie przeczytałam tej powieści od deski do deski za jednym razem wynikał tylko i wyłącznie z obowiązków zawodowych.

Jestem absolutnie urzeczona stylem autora, konstrukcją fabuły i jej wielowątkowością. I choć nie dostałam oczekiwanego thrillera, zupełnie nie jestem zawiedziona lekturą, a moja biblioteczka wkrótce uzupełni się o pozostałe powieści Chmielarza.



Moja ocena: 👍👍👍👍




Tytuł: Żmijowisko
Autor: Wojciech Chmielarz
Wydawnictwo: Marginesy
Ilość stron: 480
Data wydania: 9 maja 2018

5/22/2018

#24 Ałbena Grabowska "Kości proroka"

#24 Ałbena Grabowska "Kości proroka"

Ałbenę Grabowską znam z powieści obyczajowej „Coraz mniej olśnień”, która bardzo mi się podobała i choć po ten gatunek sięgam bardzo rzadko, nabyłam kilka innych tytułów autorki - głównie ze względu na moją mamę, która czyta właśnie obyczaj. Sama nie sięgnęłam jeszcze po żaden inny tytuł Grabowskiej, bo wiecie - jak się krew nie leje i trup gęsto nie ściele, to ciężko przyciągnąć moją uwagę…

Kiedy jednak przeczytałam opis „Kości proroka” byłam zaintrygowana. Mamy tu bowiem wcale nie byle jakie morderstwo, a wątek śledczy przeplata się z dwiema, można by powiedzieć - dość zamierzchłymi, historiami: jedna z nich ma miejsce w pierwszym, a druga w dwunastym wieku. 

Mamy więc trzy odrębne, choć ostatecznie tworzące zgrabną całość historie.

W pierwszej, w czasach obecnych, zostaje popełnione brutalne morderstwo - w bułgarskim Płowdiwie znaleziono zwłoki polskiego posła. Człowiek ten został ukrzyżowany, jego głowa natomiast odcięta i postawiona na tacy. Prowadzący sprawę policjant wzywa na pomoc swą dawną przyjaciółkę, Polkę o bułgarskich korzeniach - Margaritę, córkę cenionej bułgarskiej archeolożki. Dziewczyna zmaga się z wieloma osobistymi problemami, o których niestety nie daje czytelnikowi zapomnieć…

Kolejna opowieść ma miejsce w pierwszym wieku. Nauczyciel prowadzi swoich uczniów na spotkanie z Mesjaszem. Ariel, prosty rybak, który zostawił swoją żonę i córkę, aby wyruszyć w podróż za Nauczycielem, zaczyna spisywać jego nauki szukając jednocześnie w bożym posłannictwie odpowiedzi na nurtujące go pytania.

Trzeci wątek opowiada nam o dwunastowiecznych Bogomiłach wyruszających ze Świętą Księgą do Konstantynopola. Ponieważ obawiają się kradzieży, posiadają przy sobie sześć falsyfikatów - nikt nie wie, który jest prawdziwy. Celem jest dostarczenie Księgi władcy, aby ją przyjął jako jedyną właściwą religię.


Wielowątkowość powieści z jednej strony intryguje - no bo cóż może łączyć tak bardzo odległe od siebie fabuły? Z drugiej - irytuje. Początkowo bardzo ciężko jest się wciągnąć, gdyż odnosi się wrażenie czytania trzech różnych powieści. Ostatecznie jednak, kiedy już wiemy wystarczająco dużo i zaczynamy snuć domysły, przewracanie kolejnych kartek nabiera tempa.

Najsłabszym ogniwem powieści - o dziwo! - jest wątek współczesny. Główna bohaterka potrafiła wywołać u mnie przewracanie oczami i głębokie westchnięcia, jej problemy są chwilami infantylne, a wspomnienia miłości sprzed lat sprawiły, że chwilami miałam ochotę krzyknąć do niej: „to było lata temu, dziewczyno, ogarnij się!”… 

Nie mogę jednak powiedzieć złego słowa o pozostałych wątkach i mimo że od tematyki religijnej zwykle uciekam w przeciwną stronę, autorce udało się stworzyć światy i bohaterów na tyle interesujących, bym nie odłożyła tej powieści. Ponadto należą się jej wielkie brawa za kawał porządnego researchu, jaki musiała wykonać przy pisaniu tej książki - chylę czoła!

Niestety jestem rozczarowana - nie jakością powieści jednak, a faktem, że oczekiwałam więcej kryminału, tymczasem mogę powiedzieć, że przeczytałam książkę obyczajowo-historyczną. Jeśli więc planujecie lekturę „Kości proroka”, od razu zmieńcie do niej nastawienie, a lektura będzie znacznie przyjemniejsza. Tym bardziej, że zakończenie jest naprawdę smakowite!

Moja ocena: 👍👍👍

Tytuł: Kości proroka
Autor: Ałbena Grabowska
Wydawnictwo: Marginesy
Ilość stron: 560
Data wydania: 18 kwietnia 2018

Za egzemplarz do recenzji dziękuję:



5/05/2018

#23 Grzegorz Kozera "Noc w Berlinie"

#23 Grzegorz Kozera "Noc w Berlinie"
Od zawsze miałam słabość do powieści historycznych związanych z II Wojną Światową. I nie, nie ma w tym chorej fascynacji brutalnością owych czasów - jest w tym niedowierzanie. Uczucie tak silne, że ciągle szukam odpowiedzi na pytanie: jak to, k***a, możliwe?!…Kiedy więc otrzymałam powieść Grzegorza Kozery, bez żalu porzuciłam inne czytelnicze plany.

„Noc w Berlinie” jest historią Joachima Wernera - artysty malarza, który ponad wszystko w życiu chce po prostu malować obrazy. Joachim jest Niemcem. Żyje w Berlinie. Jest człowiekiem przywiązanym do ojczyzny. Mężczyzną, który wiedzie spokojne życie. Jedyne jego plany, to kolejne obrazy. Od czasu do czasu spotyka się „na wódkę” ze swoją przyjaciółką, z którą również sypia, nie łączy ich jednak miłość. Jego obrazy zyskują coraz większe uznanie, staje się umiarkowanie rozpoznawalny. Werner jest osobą, która nie interesuje się polityką i prowadzi proste, zwyczajne życie.

Można by powiedzieć - życie, jak wielu innych.

Kiedy jednak Hitler dochodzi do władzy, w co nikt początkowo nie wierzył, życie Joachima zmienia się diametralnie. Wszystko, w co wierzył, co robił i kim był, w jednym momencie legło w gruzach. 

Dla nowej władzy Joachim Werner jest bowiem Żydem.

Jak wszyscy wiemy, nie było istotne „w ilu procentach”, choć w przypadku Wernera sprawa była banalnie prosta do ustalenia - jego matka była Żydówką polskiego pochodzenia… Najważniejsze było jednak, że nie był czystej krwi Aryjczykiem.

Spokojne życie, jakie prowadził do tej pory, zmienia się w koszmar, w który Joachimowi przez długi czas ciężko jest uwierzyć i z którym nie może się pogodzić.

Pewnego dnia, kiedy Niemcy ze względu na odbywające się w Berlinie igrzyska udawały przed światem cywilizowany, porządny kraj, Werner spotyka u przyjaciela Milenę Janską, która lata wcześniej pozowała do jego obrazów, a o której przez długi czas nie słyszał. Jak można przewidzieć - z miejsca się w niej zakochuje, choć jak sam przyznawał: 

„Żyjemy w czasach, które nie służą miłości.”

Opis z okładki mówi nam, że w pierwszej kolejności „Noc w Berlinie” jest opowieścią o miłości. I owszem, zgodzę się z tym. Jest to opowieść o miłości - do ojczyzny, do pasji, do wolności. Jest to opowieść o miłości do podstawowego prawa każdego człowieka: do życia - bez względu na pochodzenie, rasę, wyznanie, kolor skóry czy płeć. Jest to opowieść o poczuciu bezpieczeństwa i godności. O przyjaźni i bezinteresownym niesieniu pomocy innym.

Niestety jest to również opowieść o nietolerancji, nienawiści, brutalności i - w moim odczuciu - o bezmyślności i ślepym podążaniu za tłumem. Jest to historia zezwierzęcenia ludzi, którym nigdy nie powinno dać się władzy. Jest to również świadectwo tego, że jeśli wchodzisz między wrony…Jestem przekonana, że dla wielu „czystych rasowo” Niemców pochodzenie innych nie miało znaczenia, a opowiedzieli się po jednej ze stron ze względu na jedno z podstawowych, pierwotnych uczuć - strach.

Mimo jednak wielu okrutnych, przerażających i po prostu smutnych opisów ludzkiej kondycji w czasach totalitaryzmu, w literaturze możemy znaleźć również postawy godne podziwu i naśladowania. I choć wielu z nas dziś mogłoby nie rozumieć chęci pozostania w kraju, który stał się niebezpieczny i w którym nie czeka już nic dobrego, postawa Joachima i wielu mu podobnych może stanowić pewien wzór do naśladowania. W „Nocy w Berlinie” znajdziemy bowiem wiele przykładów niesienia pomocy bliźnim, opiekowania się pokrzywdzonymi i - przede wszystkim - bycia ludzkim. Nie jest jednak niczym dziwnym, że nie dotyczy to wszystkich. Człowiek jest bowiem ludzki w ludzkich warunkach - że pozwolę sobie sparafrazować Herlinga-Grudzińskiego…

Grzegorz Kozera posługując się niezwykle lekkim piórem przybliża nam historię międzywojennych Niemiec, co może być nieco zaskakujące - jesteśmy bowiem przyzwyczajeni do opowieści dotyczących naszego kraju. Umiejętne posługiwanie się słowami, odpowiednie dawkowanie historycznych faktów i skupienie uwagi na jednym bohaterze pozwoliło autorowi na owinięcie sobie czytelnika wokół palca i choć finał opowieści można przewidzieć bez czytania wcześniejszych czterystu stron, muszę przyznać, że jestem absolutnie oczarowana. Zarówno opowieścią, jak i stylem Kozery. I gdybym tylko miała na półce pozostałe powieści autora, od razu zabrałabym się za następną…






Moja ocena: 👍👍👍👍👍







Tytuł: Noc w Berlinie
Autor: Grzegorz Kozera
Wydawnictwo: Dobra Literatura
Ilość stron: 416
Data wydania: 17 kwietnia 2018





Za egzemplarz do recenzji dziękuję:


Copyright © 2016 la reine margot , Blogger