6/28/2018

#29 Piotr Adamczyk "Powiem ci coś"

#29 Piotr Adamczyk "Powiem ci coś"
Nie. O nie, nie, nie, nie, nie! Nie zgadzam się, protestuję, odmawiam, oponuję, sprzeciwiam się, tupię nóżką, kręcę głową i buntuję się zdecydowanie! Uprasza się mianowicie o kolejne trzysta… nie! pięćset! stron tej książki!

Jak można się domyślić, „Powiem ci coś” absolutnie mnie urzekła, zahipnotyzowała, oczarowała i zachwyciła. Piotr Adamczyk pozostawił mnie upojoną słowami, rozkojarzoną i rozmarzoną. Ma on bowiem niesamowity talent trafiania słowem w sam środek kobiecej duszy. Wydawać by się wręcz mogło, że pobierał nauki na jakimś tajnym uniwersytecie prowadzącym zajęcia typu: „Jak słowem zrobić kobiecie dobrze” albo „Pisanie jako sposób na uwiedzenie tysiąca kobiet jednocześnie”…

Z drugiej strony - są przecież mężczyźni, którzy instynktownie wiedzą co i jak powiedzieć, aby kobiecie zrobiło się gorąco, rumieniec wykwitł na policzku i aby poczuła się absolutnie wyjątkowa, kobieca i seksowna. Owszem, można się tego nauczyć, jestem jednak głęboko przekonana, że ten talent Adamczyk ma wrodzony, a znajomość kobiecej natury, zrozumienie jej potrzeb i pragnień jedynie pomaga mu w składaniu zdań rozbierających każdą kobietę z kompleksów i barier ochronnych.

„(…) umiejętność ubierania w słowa bardzo pomaga w rozbieraniu kobiet.”

I tak wraz z szelestem kolejnych przewracanych kartek, Piotr Adamczyk rozbierał mnie z kolejnych warstw - bynajmniej nie ubrań, a z powłok szarej codzienności, gdzie słów używa się jedynie do prostych komunikatów, a wyżyny poezji osiąga się podczas pisania maila do kontrahenta… Po zrzuceniu jednak tych skorup moja kobiecość usiadła wygodnie w fotelu i machając zalotnie nogą odzianą w wysoką szpilkę, pożerała wzrokiem kolejne literki, słowa, zdania… nie mogąc się nimi nasycić aż do ostatniej strony.




„Ja tu sobie siedzę i tylko na ciebie patrzę, tymczasem moja wyobraźnia przekracza wszelkie granice.”

„Powiem ci coś” to coś więcej niż kawał dobrej, wrażliwej i błyskotliwej literatury. To mózg inteligentnego, spostrzegawczego mężczyzny zamknięty w słowach przelanych na papier. To obraz świata, relacji, miłości i pożądania ubrany w niepowtarzalne metafory, silnie oddziałujący na wyobraźnię... i zmysły. 

„Kiedy odwijam cię z kołdry, jesteś jedynym dowodem na to, że świat ma sens także o szóstej trzydzieści.”

To nietuzinkowa pozycja, która jest nie tylko zbiorem wyśmienitych cytatów, ale też dwiema ciekawie poprowadzonymi opowieściami, początkowo luźno się ze sobą łączącymi, by finalnie stworzyć spójną całość. 

Cóż mogę powiedzieć? Przepadłam... A teraz każda komórka mojego ciała krzyczy: JESZCZE!

Moja ocena: 👍👍👍👍👍

Tytuł: Powiem ci coś
Autor: Piotr Adamczyk
Wydawnictwo: Dobra Literatura
Ilość stron: 360
Data wydania: 8 marca 2018


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:


6/20/2018

#28 Magda Stachula "W pułapce"

#28 Magda Stachula "W pułapce"
Magda Stachula ma niebywały talent do tworzenia irytujących kobiecych postaci. Robi to jednak w taki sposób, że od jej książek nie sposób się oderwać…

W najnowszej powieści autorki poznajemy dwie kobiety - Lisę oraz Klarę. Historia każdej z nich opowiadana jest w pierwszej osobie, a różnica czasu wynosi rok. Lisę poznajemy dwa miesiące po tym, jak została porwana, a następnie kilka dni później porzucona. Dziewczyna nie została zgwałcona, nie stała się jej żadna krzywda, ale zupełnie nie pamięta, co działo się z nią przez tych kilka dni. Lisa ma paranoję, nieustannie się boi, leczy się psychiatrycznie oraz uczęszcza na terapię do psychologa, na punkcie którego ma zresztą wcale nie małą obsesję.

Klarę, w rok po Lisie, spotyka podobna historia - również zostaje porwana, a dwa dni później porzucona na schodach własnej kamienicy. Dziewczyna w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, kto i co robił z nią przez dni, których nie pamięta trafia w internecie na historię Lisy i stara się dowiedzieć, czy ich porwania miały ze sobą coś wspólnego.

Obie bohaterki cechują się mniejszym lub większym brakiem umiejętności racjonalnego myślenia, są paranoiczkami i czytelnik zachodzi w głowę, czy aby na pewno to wszystko jest wynikiem porwania, czy może jednak obie dziewczyny są najzwyczajniej w świecie neurotyczkami… 

Dzięki pierwszoplanowej narracji mamy pełen obraz tego, co dzieje się w głowie dziewczyny, która z radosnej i pełnej życia zmienia się w wiecznie wystraszoną i ogarniętą paranoją, że porywacz wciąż na nią czyha. Wkurzanie się jednak na zachowania bohaterki jest równoważone refleksją na temat własnego zachowania w podobnej sytuacji - czy ja nie oglądałabym się za siebie, gdybym została porwana? Czy nie bałabym się wychodzić z domu? Jak zmieniłoby się moje życie? 

Stachuli udało się w ciekawy sposób poprowadzić fabułę, na zmianę opisując perspektywę raz jednej, raz drugiej bohaterki, mylić tropy i wodzić czytelnika za nos. Bo muszę przyznać, że w żadnym momencie nie wpadłam na to, co na koniec zaserwowała tu autorka.

Czy jest to książka dla wszystkich? Nie. Mam nieodparte wrażenie, że Stachula przemawiać będzie raczej do kobiecej części czytelników. Udaje się jej bowiem wywlec na światło dzienne wszystko to, co każda z nas - w mniejszym lub większym stopniu - nosi w sobie. A właśnie trafiając bezpośrednio do ukrytych w nas strachów sprawia, że jej książki tak bardzo wciągają.

Z wielką przyjemnością donoszę również, że o ile dużo bardziej w moim guście była poprzednia książka autorki - „Trzecia” (o której pisałam tu), o tyle wyraźnie dostrzegam, że Stachula coraz lepiej radzi sobie z łączeniem wszystkich wątków w całość i dawkowaniem napięcia. I powiem Wam, że będę bacznie śledzić jej dalsze poczynania, bo jestem dziwnie pewna, że Magda Stachula jeszcze nam wszystkiego nie pokazała… :)


Moja ocena: 👍👍👍


Tytuł: W pułapce
Autor: Magda Stachula
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 304
Data wydania: 20 czerwca 2018

6/10/2018

Sense8, czyli zmysły i emocje na małym ekranie

Sense8, czyli zmysły i emocje na małym ekranie


Prowadzę bloga o książkach, jednak dla tego serialu postanowiłam zrobić wyjątek. Uważam bowiem, że gdyby w szkołach czy na uniwersytetach była lista seriali obowiązkowych do obejrzenia, to to, co zrobiły siostry Wachowskie powinno trafić do kanonu i każdy, absolutnie każdy powinien to zobaczyć, a później uczestniczyć w dyskusji na temat przesłania wyciekającego wręcz z ekranu…

Serial opowiada o ósemce ludzi żyjących w różnych miejscach świata, tak zwanych sensate, którzy posiadają umiejętność telepatycznego łączenia się ze sobą. Telepatia to jednak nie wszystko. Mogą oni bowiem wykorzystywać umiejętności posiadane przez pozostałych. I mamy tu cały przegląd kompetencji, którymi się ze sobą dzielą - od znajomości języków, przez brawurową jazdę samochodem, po posługiwanie się bronią czy znajomość chemii. 

Już samo to sprawia, że człowiek zaczyna marzyć o czymś takim - o posiadaniu tych wszystkich umiejętności, o pomnożeniu własnej inteligencji i spostrzegawczości.

Sama fabuła to jednak tylko część piękna tej opowieści. 

Serial jest jednym z najdroższych, jakie zostały kiedykolwiek nakręcone. Przy estymowanym koszcie około 9 milionów dolarów za odcinek (to około 3 mln więcej niż Gra o Tron…) możecie sobie tylko wyobrazić jak spektakularnym jest to przedsięwzięciem. Serial był kręcony w wielu miejscach na świecie, a rozmach produkcji jest dla widza doskonale widoczny w każdym odcinku.

Sense8 w ogóle jest prawdziwą ucztą dla zmysłów. Przepiękne widoki, absolutnie rewelacyjna praca kamery i świetny montaż, a także fantastyczna muzyka sprawiają, że ciężko się oderwać od telewizora.

To wszystko naprawdę widza satysfakcjonuje i już w tym miejscu mogłabym napisać, że po prostu musicie to zobaczyć.

Aby jednak móc w pełni docenić moc tego przedsięwzięcia, serial ten należy poczuć. I w tym miejscu od razu powiem, że osoby mające problemy z tolerancją zdecydowanie mogą sobie maraton serialu odpuścić. Jest on bowiem przeznaczony dla ludzi wrażliwych i otwartych na inność. Wachowskie pięknie wplotły w fabułę to, co dotyczy ich samych w realnym życiu. Uczą tolerancji dla różnorodności - związków, relacji i orientacji seksualnej. NIe brakuje tu więc scen seksu (z czego jedna jest najbardziej zmysłową sceną, jaką widziałam w jakimkolwiek filmie! Do tego akompaniuje jej cudowny utwór brytyjskiego duetu Lamb Wise enough), łącznie ze scenami jednopłciowymi, a ze względu na połączenie umysłów naszych bohaterów, możemy tu zobaczyć nawet orgie. I nie ma w tym nic bulwersującego czy odrzucającego. Każda scena zrobiona jest ze smakiem i pokazuje piękno uprawiania miłości - nikt tu z nikim bowiem nie chodzi do łóżka dla samego aktu. 

Wachowskim udało się w absolutnie przepiękny sposób pokazać, że miłość nie zna granic i nie ma da się jej zamknąć w ograniczeniach kulturowych, płciowych, politycznych, zawodowych czy geograficznych. I stąd właśnie płynie największa moc projektu Sense8.

Jeśli więc macie potrzebę obejrzenia czegoś wciągającego, z dużą dawką akcji i dającego dużo radości oczom, ale jednocześnie niosącego ze sobą głębszy przekaz, i co zapamiętacie na długo, a w środku zrobi Wam się ciepło i przyjemnie - nie zwlekajcie. Ja na pewno jeszcze wielokrotnie do niego wrócę.

Dodam jeszcze, że finał opowieści został dokręcony specjalnie dla fanów, którzy po decyzji Netflixa o skasowaniu serialu, wstrząsnęli internetami (byłam wśród tych osób :)) błagając stację o właściwe zakończenie tej historii. I mimo kilku wad tego finałowego, dwuipółgodzinnego odcinka, jestem usatysfakcjonowana. Tak właśnie powinno się to robić.

6/10/2018

#27 Michael Katz Krefeld "Wykolejony"

#27 Michael Katz Krefeld "Wykolejony"

Potwory są prawdziwe. Tak jak i duchy. One żyją w nas. I czasami wygrywają.
Stephen King




Michael Katz Krefeld zdaje się wiedzieć, że największym potworem na świecie jest człowiek i umiejętnie tę wiedzę przelewa na kartki, tworząc fabułę, od której aż cierpnie skóra… 

Ravn, a raczej Thomas Ravnsholdt, detektyw kopenhaskiej policji, topi w alkoholu smutek po zamordowanej żonie. Detektyw przebywa na przymusowym urlopie i powoli, z dnia na dzień stacza się na dno. Obwinia się o śmierć żony i nie ma odwagi stawić czoła rzeczywistości, w której jego ukochanej kobiety już nie ma.

Masza okazuje się być imigrantką ze wschodu, która w pogoni za łatwym pieniądzem postanowiła zarabiać go w najłatwiejszy możliwy sposób - została prostytutką. Następuje jednak moment, w którym dziewczyna chce odejść z „biznesu” i wieść normalne życie ze swoim nowym chłopakiem, Igorem. Niestety, dziewczyna bardzo źle oceniła swojego wybranka, który okazuje się być tchórzliwą szumowiną i… sprzedaje dziewczynę za karciany dług. Masza trafia do piekła…

W międzyczasie w Sztokholmie na wysypisku śmieci zostają znalezione kolejne zwłoki. Zwłoki są niezwykłe, bo upozowane na posąg. 

Co łączy te trzy sprawy? Nie mogę Wam tego zdradzić. Nie powiem Wam też ani słowa więcej na temat fabuły. Bo to zwyczajnie trzeba przeczytać.

„Wykolejony” jest swoistym studium ludzkiego upodlenia. Począwszy od człowieka zalewającego się w trupa, dającego sobą poniewierać, zrezygnowanego i momentami obrzydliwego, przez dziewczynę, która trochę na własne życzenie wchodzi w świat, z którego wyjścia nie ma, aż po człowieka, w którego socjalizacji ktoś popełnił poważny błąd. I kiedy już myślicie, że to, co właśnie przeczytaliście może być najgorszym, co zobaczycie na kartach tej powieści, autor daje Wam prztyczka w nos i udowadnia, że świat może być jeszcze mroczniejszy niż Wam się wydawało…

Najbardziej poruszająca jest historia Maszy, o której można myśleć wiele złego, ale koniec końców człowiek otwiera szeroko oczy z niedowierzania, a współczucie dla niej wręcz wylewa się przez palce przewracające kartki. 

Autor bardzo plastycznie opisuje brutalność przestępczego światka rządzonego przez wschodnich bandytów i walkę o przetrwanie, jaką stoczyć muszą dziewczyny, które miały nieszczęście trafić „pod skrzydła” alfonsa, Slavrosa. Historia Maszy opowiedziana jest z dwóch perspektyw: jej własnej, w formie pamiętnika, w którym zwraca się do swojej matki, a także trzecioosobowego narratora, co było świetnym posunięciem sprawiającym, że czytelnik w trakcie lektury coraz bardziej zbliża się do bohaterki - cierpi razem z nią, boi się i trzyma za nią kciuki.

Z drugiej strony nie wiem, czy w ten sposób autor nie utrudnił polubienia swojego głównego bohatera. Wielowątkowość powieści przez długi czas sprawiała, że miałam wrażenie, jakbym czytała trzy różne książki. Bynajmniej nie jest to zarzutem, bo każdy z wątków był wciągający, jednak właśnie część związana z detektywem była najmniej interesująca, a przecież jest on bohaterem cyklu…

Zastrzeżenia co do formy (i momentami fabuły) nie zmieniają jednak faktu, że jest to jedna z najlepszych powieści, jakie przeczytałam w tym roku. Nie dość, że styl Krefelda sprawił, że przepadłam już po dwóch stronach, zaintrygowana tajemniczymi zwłokami ze śmietniska, a następnie wciągnięta w podły los Maszy, to mroczny i duszny klimat tej powieści sprawia, że wpisuję nazwisko na listę ulubionych skandynawskich pisarzy. 

I choć zakończenie mnie rozczarowało, na pewno sięgnę po czekające już na półce pozostałe przygody Ravna.


Moja ocena: 👍👍👍👍





Tytuł: Wykolejony
Autor: Michael Katz Krefeld
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Ilość stron: 368
Data wydania: 5 czerwca 2014

6/03/2018

#26 Chris Carter "Krucyfiks"

#26 Chris Carter "Krucyfiks"
Do książek Cartera namawiała mnie przyjaciółka, która poznała jego twórczość jeszcze zanim pół Instagrama wysypało zdjęcia z jego powieściami i zaczęło wychwalać, jakie to one są wspaniałe. Zawsze dzielimy się ze sobą opiniami o przeczytanych książkach i jeśli druga strona coś chwali, to określone tytuły trafiają na listę do przeczytania. Ponieważ jednak listy te są w naszym przypadku niesamowicie długie, dotarcie do Cartera trochę mi zajęło i właściwie do lektury „Krucyfiksu”, pierwszej części cyklu z detektywem Robertem Hunterem, skłoniło mnie spotkanie z autorem na Warszawskich Targach Książki.

Choć wygląda niczym gwiazda heavy albo i nawet black metalu, Chris Carter jest niewysokim, szczupłym facetem z wiecznym uśmiechem na ustach i ciepłym błyskiem w oczach. Podczas wywiadu udzielanego na targach okazał się być przesympatycznym człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru. 

Carter z wykształcenia jest psychologiem kryminalnym, co czyni go źródłem niesamowitych kryminalnych historii, a ponieważ żyje w USA, czyli w kraju, w którym zbrodnia jest czymś na porządku dziennym, pomysłów na fabułę może mieć aż nadto… Jedynym problemem mogą być tu jedynie motywy postępowania morderców, ponieważ - jak sam mówi - wielu z przesłuchiwanych przez niego kryminalistów dokonało zbrodni bez lub z absurdalnego powodu. W książce jednak, aby była ona wiarygodna dla czytelnika, morderca musi mieć jakiś przekonujący motyw...

Wywiad z autorem oczywiście musiał zawierać pytania dotyczące brutalności opisywanych przez niego zbrodni. Autor odpowiedział na to, że właściwie wszystkie pomysły dotyczące tego, w jaki sposób została potraktowana ofiara, czerpie z prawdziwych zbrodni, zmieniając jedynie niektóre szczegóły…


Po wywiadzie poprosiłyśmy o zdjęcia z Chrisem, który z szerokim uśmiechem stanął z każdą z nas przed obiektywem.



Wyposażona więc w wiedzę o autorze, o jego pomysłach, zaopatrzona we własną opinię o sympatycznym gościu, który jako muzyk sesyjny grał między innymi u Shanii Twain, ma ogromne doświadczenie w kontaktach z popaprańcami tego świata i wykształcenie psychologiczne, zabrałam się do lektury „Krucyfiksu”, którego egzemplarz oczywiście podsunęłam autorowi do podpisu… :)

***

Główny bohater powieści Cartera, Robert Hunter, jest cierpiącym na bezsenność, lubiącym dobrą whisky gliną. Całe szczęście nie jest alkoholikiem, ale zdarza mu się upić do stopnia utrudniającego na następny dzień rekonstrukcję wydarzeń z wieczoru. Tutaj jednak kończą się podobieństwa do wielu, wielu innych książkowych glin. Hunter jest bowiem wyjątkowo inteligentnym i pojętnym człowiekiem, który studia skończył w czasie, kiedy normalni ludzie dopiero je rozpoczynają. Dzieciństwa nie miał łatwego - przeskakiwanie o kilka klas do przodu raczej nie sprzyjało przyjaźniom. Mimo to wyrósł na człowieka zdającego się posiadać umiejętności tworzenia zdrowych relacji z innymi. I, co bardzo ważne, jest postacią, którą naprawdę da się lubić.

Hunter w pracy policjanta widział już wiele. Zbyt wiele - sądząc po jego problemach ze snem… Dodatkowo, jego partner, a zarazem mąż jego kuzynki, ginie w eksplozji łodzi. Wraz z żoną.

Hunterowi zostaje więc przydzielony nowy partner, Carlos Garcia. Choć Robertowi początkowo nie odpowiada perspektywa pracy z żółtodziobem, panowie stosunkowo szybko się zaprzyjaźniają. A zacieśnienie relacji między nimi odbywa się podczas śledztwa, o którym Hunter myślał, że zostało już zamknięte.

W lesie, w opuszczonej ruderze zostają znalezione zwłoki młodej, zadbanej i pięknej kobiety. A w każdym razie można przypuszczać, że była piękna, ponieważ została ona pozbawiona twarzy - szybko zresztą okazuje się, że stało się to jeszcze za jej życia. Mimo wyjątkowej makabryczności i brutalności, Hunter przyjąłby śledztwo jako zwyczajnie kolejną zbrodnię, którą trzeba wyjaśnić, złapać mordercę i wsadzić do więzienia. Okazuje się jednak, że sprawa łączy się ze śledztwem, w którym zbrodniarz został już skazany. Podejrzenia Huntera, że zatrzymali niewłaściwą osobę zmieniają się więc w pewność. Morderca zwany Krucyfiksem powrócił, by dokończyć swoje dzieło…

***

Byłam wielokrotnie uprzedzana, że książki Cartera zawierają brutalne opisy. O ile zgodzę się, że ludzie torturowani w sposób opisywany przez autora raczej nie pojawiają się w co drugiej powieści, którą czytam, o tyle owe opisy nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Czytam tego typu książki od kilkunastu lat, ciężko mnie więc zaskoczyć, a nawet zniesmaczyć…

Co jednak bardzo mi się u Cartera podoba, to tempo akcji. W tej książce nie ma ani jednego przestoju, ani chwili wytchnienia. Wszystko dzieje się niezwykle szybko, w związku z czym przewracanie kartek również pędzi na łeb na szyję. Ale czy nie w tym właśnie kryje się cała magia dobrego thrillera? Czytając tę powieść czułam się właśnie tak, jakbym oglądała dobry, trzymający w napięciu thriller, a od początku historii do jej zakończenia minęło dokładnie tyle czasu, ile potrzeba, by nie stracić zainteresowania i móc powiedzieć co najmniej: „Wow! To było naprawdę niezłe!”

Po przeczytaniu zakończenia, które jednak mnie nieco rozczarowało i było trochę naciągane, zastanawiałam się, czy sięgnę po kolejne książki autora. Teraz jednak, kiedy emocje już nieco opadły, jestem w stu procentach pewna, że tak. I gdybym miała kolejną część, już bym ją czytała.

Podoba mi się oderwanie od polskiej lub angielskiej rzeczywistości (bo w tych realiach osadzone są akcje większości czytanych przeze mnie książek) i przeniesienie do Miasta Aniołów - pełnego pięknych i bogatych ludzi, ale też przepełnionego zepsuciem i brudem. Wiem, że na pewno będę chciała tam wrócić.



Moja ocena: 👍👍👍👍








Tytuł: Krucyfiks
Autor: Chris Carter
Wydawnictwo: Sonia Draga
Ilość stron: 368
Data wydania: 30 listopada 2016
Copyright © 2016 la reine margot , Blogger