Są autorzy, którzy po udanym debiucie wypluwają z siebie marne grafomańskie wypociny. Są też tacy, którzy z książki na książkę piszą coraz lepiej. Nie można zapomnieć również o tych z twórczością „nierówną”, gdzie zastanawiamy się, czy wszystkie te książki są napisane faktycznie przez jedną osobę. I jest też on. Jedyny w swoim rodzaju, absolutny mistrz, którego stylu nie da się podrobić. Proszę Państwa, oto Król!
W małym amerykańskim miasteczku (a jakże!), Flint City, zostaje popełniona makabryczna zbrodnia. Jedenastoletni chłopiec zostaje brutalnie zgwałcony i zamordowany. Wszystkie ślady i zeznania świadków prowadzą do trenera dziecięcej drużyny baseballowej, Terry’ego Maitlanda. Detektyw Ralph Anderson jest przekonany, że aresztował właściwego człowieka. Cóż z tego, że jednego z najbardziej szanowanych i lubianych mieszkańców miasteczka? Każdy człowiek może skrywać przecież drugie oblicze. Kiedy jednak Terry Maitland okazuje się mieć alibi na czas zbrodni, detektywa zaczynają ogarniać wątpliwości, choć nie są one wystarczające, by udało mu się uniknąć tragedii. Anderson za wszelką cenę chce poznać prawdę. Czy Maitland jest mordercą? A jeśli faktycznie jest niewinny, to kto zabił chłopca?
Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale wcale nie chodziło o tworzone przez niego historie. Nie chodziło o przyprawiającego o ciarki morderczego klauna, od którego zaczął się mój strach przed nimi, opustoszały na zimę hotel na odludziu, z którego bliźniaczki potrafią mnie prześladować w koszmarach po dziś, szaloną fankę pisarza, który był zmuszony do picia własnego moczu i któremu została odrąbana stopa ani o samochód żyjący własnym życiem i mający mordercze zamiary… Bo choć opowieści King tworzy niesamowite (dosłownie i w przenośni), to wcale nie jego pomysły i wyobraźnia są najmocniejszą stroną jego twórczości, a jego styl.
King w swoich książkach wielokrotnie (bo dorobek jest imponujący, o czym wszyscy wiemy) udowodnił, że jest genialnym obserwatorem i znawcą ludzkiej psychiki. I na tym właśnie polega jego magia i w tym tkwi klucz do wciągnięcia czytelnika w „kingowy” świat.
I dokładnie tak samo jest w „Outsiderze”. Mamy wyimaginowaną lokalizację, która oczywiście jest małym miasteczkiem w Ameryce. Mamy środowisko ludzi, którzy się znają - lepiej lub gorzej, ale mimo wszystko znają, jak to w małych miasteczkach. Mamy brutalne morderstwo. I mamy zagadkę.
Ale to, na co najbardziej warto zwrócić uwagę, to umiejętność posługiwania się słowem. To zdolność do pozornego opowiadania o niczym, ale w taki sposób, że ciężko się oderwać. Tylko King potrafi przedstawić czytelnikowi zeznania świadków dokładnie w taki sposób, w jaki mogłoby się to dziać w rzeczywistości, czyli nie podsuwając od razu konkretów, tylko historię, jaką świadek ma do opowiedzenia - ze wszystkimi dygresjami, jakie mogą człowiekowi przychodzić na myśl w takiej sytuacji.
Można znaleźć wiele opinii podkreślających, że to już nie ten sam King, co kiedyś; że historia jest słaba; że King się skończył… I powiem Wam, że owszem, fabularnie mnie nie porwało, ale bywało tak już wcześniej przy niektórych pozycjach tego autora. I wynika to głównie z tego, że wątki nadprzyrodzone już do mnie nie trafiają. „Outsidera” oceniam jednak bardzo pozytywnie ze względu na warsztat autora i typową dla dobrego kryminału niespieszną akcję, która ani nie pędzi na łeb na szyję ani nie nuży, a za to jest podparta doskonale skonstruowaną warstwą psychologiczną.
Nie jest to powieść, dla której należy rzucić wszystko, ale gwarantuję, że kiedy już po nią sięgniecie i zaczniecie czytać ją z uwagą, dojrzycie w niej „starego” Kinga. A według mnie King w każdym wydaniu jest wart mojego i Waszego czasu.
Moja ocena: 👍👍👍
Tytuł: Outsider
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 640
Data wydania: 5 czerwca 2018