9/16/2018

#36 Maciej Siembieda "444"

Nie jestem najlepiej wyedukowana z historii. Winę za to ponosi kiepska jakość podręczników do nauki, a także brak odpowiedniego dydaktyka. Historią zainteresowałam się dopiero gdzieś w okresie omawiania II Wojny Światowej, choć moja wiedza na ten temat jest również dość ograniczona. Dziś, jako dorosła osoba, bardzo nad tym ubolewam, ale niechęć do historii niestety pozostała i z reguły od powieści w jakimkolwiek stopniu związanych z historią trzymam się z daleka. 

Do lektury „444” skłoniła mnie jednak opinia kilku znanych mi bliżej osób na Instagramie, a także sam autor, z którym miałam przyjemność zamienić kilka słów na Warszawskich Targach Książki. Dziś ogromnie żałuję, że wtedy nie byłam bliżej zaznajomiona z jego twórczością czy działalnością reporterską - dużo bardziej bym doceniła uściśnięcie mu dłoni, a także lepiej wykorzystałabym tę okazję, niźli jedynie do uzyskania autografu i zrobienia sobie z Panem Maciejem zdjęcia.






Jeśli zaś chodzi o same „Czwórki”…

Autor zabiera nas w nie lada podróż w czasie! Będziemy bowiem świadkami wydarzeń mających swoje miejsce od 998 do 2332 roku, a całość spojona będzie przepowiednią arby, czyli czwórki. Proroctwo to mówi o czterech wybrańcach, którzy w odstępie czterystu czterdziestu czterech lat będą mieli szansę na pogodzenie dwóch wrogich religii - chrześcijaństwa i islamu. I o ile ta perspektywa brzmi kusząco - zapowiada bowiem koniec wojen religijnych i terroryzmu, o tyle wielu osobom jest nie w smak, a całą sprawę niemałe grono ludzi przypłaci życiem…

Maciej Siembieda stworzył powieść, której nie da się sklasyfikować gatunkowo. Mamy tu bowiem zarówno akcje sensacyjne, jak i szpiegowskie, historyczne i obyczajowe, a momentami ocierające się o thriller. Fabuła jest wielowymiarowa, a głównym bohaterem powieści jest… najczęściej kradziony obraz Jana Matejki i wieść o zakodowanej w nim przepowiedni arby. To wokół niego skupia się cała akcja i to dzięki niemu poznajemy bohatera współczesnego - Jakuba Kanię, prokuratora IPNu. I choć Kuba niewątpliwie jest tu postacią istotną, to od początku do końca pierwsze skrzypce grać będzie obraz Chrzest Warneńczyka oraz wspomniane proroctwo.

Mam ogromną ochotę rozebrać tę powieść na setki małych kawałeczków i dokonać wnikliwej analizy każdego z nich. Nie mogę tego jednak zrobić, bo raz, że wtedy ten tekst przestałby być recenzją, a dwa - być może pozbawiłabym kogoś przyjemności z lektury. A jest tu w czym szukać uciechy! Jeśli nie w świetnie skonstruowanej fabule, to w smaczkach historycznych, którymi naszpikowana jest cała powieść. Siembieda z ogromną łatwością wciąga nas w intrygę już od pierwszej strony, a do tego co i rusz zabawia czytelnika anegdotami o dawnych czasach, umiejętnie wplatając je w swoją opowieść.

Nie byłabym sobą i nie oddałabym tej powieści sprawiedliwości, gdybym nie wspomniała o języku, jakim opowiadana jest ta historia. A tutaj dopiero jest się czym zachwycać! Jestem oczarowana dojrzałością językową autora, konstrukcją zdań, niebanalnymi metaforami i rzadką umiejętnością perfekcyjnego trafiania w samo sedno. Siembieda zaimponował mi zasobem słownictwa - i nie, nie uwierzę, że jest to zasługa redakcji, bo gdyby tak było, to co druga powieść byłaby napisana wzorcową polszczyzną, tymczasem wszyscy wiemy, jak wygląda rzeczywistość… Autorowi udało się również niejednokrotnie wywołać u mnie serdeczny, głośny śmiech - a dokonać tego słowem pisanym naprawdę nie jest łatwo!

Przed napisaniem tego tekstu zajrzałam na portal LubimyCzytać.pl, gdzie chciałam sprawdzić jedynie ogólną ocenę, jaką dali tej pozycji inni czytelnicy, jednak wiedziona ciekawością pozwoliłam sobie na lekturę kilku recenzji osób, które dały tej powieści niską „cenzurkę”. Znalazłam tam wiele zarzutów dotyczących długości powieści, tego, że jest przegadana i że nie wszystko zostaje w niej wyjaśnione. 

Cóż, każdy ma prawo do swojego zdania, wydaje mi się jednak, że uważny czytelnik dostrzeże, że każda opisana tu część zgrabnie wplata się w ogół opowieści. Być może niezadowolenie z lektury wynika z zupełnie niesłusznego porównywania do Dana Browna (czytałam „Kod…” - nie pamiętam z niego nic poza tym, że mi się nie podobał… Nie linczujcie, proszę!) albo sugerowania się zapowiedzią „niesamowitego thrillera” (nie mam pojęcia, skąd to się wzięło, ale też nie wiem, jakie były zapowiedzi premiery „Czwórek”). Co do ostatniego zarzutu… Osobiście lubię, kiedy pisarz pozwala, by ciąg dalszy skonstruowanej przez niego opowieści mógł zostać dopowiedziany w wyobraźni czytelnika. A tę autor skutecznie stymulował przez ponad pięćset pięćdziesiąt stron. Czy zakończenie powinno odpowiadać na wszystkie pytania, jakie można sobie zadawać podczas lektury? Gdyby tak było, wiele innych znakomitych powieści powinno zostać zdeptanych z ziemią. Jednym z zadań literatury jest poruszenie naszych mózgów do myślenia twórczego, kreatywnego. A „444” wywiązują się z tej misji na piątkę z plusem.

Jestem również pod wrażeniem zasobu wiedzy Pana Macieja oraz dbałości o szczegóły. Przez całą lekturę ciągle się głowiłam: „ciekawe, czy tak było naprawdę” i postanowiłam posprawdzać kilka faktów po odłożeniu książki. Autor jednak roztropnie w posłowiu odpowiedział na nurtujące mnie kwestie. W każdym fragmencie powieści czuć, że ma się do czynienia z pasjonatem historii, który ma jeszcze wiele do opowiedzenia. Kolejna powieść Siembiedy, „Miejsce i imię”, stoi już na regale i czeka na swoją kolej, a ja już się nie mogę jej doczekać. I wiem, że się nie zawiodę. Ba! Gdybym prowadziła nieco bardziej znanego bloga i wiedziałabym, że są na to szanse, z wielką przyjemnością i zaszczytem patronowałabym kolejnej powieści Pana Macieja. Dlaczego? Bo taki talent trzeba promować. Ot, i tyle!








Moja ocena: 👍👍👍👍👍






Tytuł: 444
Autor: Maciej Siembieda
Wydawnictwo: Wielka Litera
Ilość stron: 560
Data wydania: 26 kwietnia 2017
Copyright © 2016 la reine margot , Blogger