10/29/2018

#41 Ursula Poznanski, Arno Strobel "NIEznajomi"

#41 Ursula Poznanski, Arno Strobel "NIEznajomi"
Emocje. 
Dobra powieść budzi emocje. 
Sprawia, że w czytelniku rodzi się niepohamowana potrzeba porzucenia wszystkich codziennych obowiązków, byle tylko móc czytać dalej. 
Jeszcze tylko zdanie.
Strona.
Dokończę rozdział.
Największe kłamstwo każdego mola książkowego.
Bo jak już rozsmakuje się w dobrej opowieści, to będzie się nią rozkoszować do ostatniej kropki. Choćby przypalały się kotlety, kot wołał jeść, dzieci zdemolowały dom, a mąż zagroził rozwodem…

Tak właśnie jest z „NIEznajomymi”. Wynika to z prostej przyczyny. Fabuła intryguje już od pierwszych stron, mamy tu bowiem dość nietypową sytuację:

Ona zastaje w swoim domu obcego mężczyznę, który twierdzi, że jest jej narzeczonym, tymczasem ona go zupełnie nie pamięta.
On wraca z pracy do domu, narzeczona go nie poznaje, a jego wszystkie rzeczy zniknęły.

Kto kogo tutaj oszukuje?

Z takim dylematem spotyka się dwójka bohaterów powieści, której konstrukcja pokazuje na zmianę punkt widzenia obu stron. Jest to genialne zagranie autorów, bo kompletnie miesza czytelnikowi w głowie i przez długi czas naprawdę ciężko opowiedzieć się po którejś ze stron. Za każdym razem, kiedy już odnosi się wrażenie, że rozwiązało się zagadkę, w kolejnym rozdziale dostaje się prztyczka w nos. Nic tu nie jest oczywiste i choć ostatecznie częściowo przewidziałam finał, to i tak przyznać muszę, że czytało się to tak dobrze, że mam tylko jedno zastrzeżenie.

Otóż powieść została sklasyfikowana jako thriller psychologiczny. I kiedy zaczyna się ją czytać, faktycznie trzeba się z tym zgodzić. Jest tu niecodzienna sytuacja, bohaterowie zmagają się z myślami, które z nich oszalało, a napięcie sięga zenitu. I to jest główna zaleta tej książki, i dzięki temu właśnie zostajemy tak mocno w nią wciągnięci już od pierwszych stron. Niestety, trochę za połową historia zmienia się i przekształca w powieść sensacyjną. Jestem tym faktem nieco rozczarowana, ponieważ oczekiwałam thrillera psychologicznego - z naciskiem na drugi człon tego określenia.  Moje rozczarowanie łagodzi jednak fakt, że mimo tego przeskoku gatunkowego, byłam już tak pochłonięta tą opowieścią, że do samego końca kartki przewracały mi się same. 

Dawno już nie przeczytałam książki w jeden dzień. Nie znaczy to, że dawno nie czytałam tak dobrej powieści, nie w tym rzecz. Całe clue tkwi w tym, że autorzy już na samym początku zarzucają na czytelnika taką przynętę, że później daje się on ślepo prowadzić przez tę historię i chce poznać jej finał tak bardzo, że zachłannie pożera każdą kolejną literkę. A w głowie ma tylko jedną myśl: chcę wiedzieć!

Szanowni Państwo, uprzedzam, że jest to powieść nieodkładalna i bierzecie ją do ręki na własne ryzyko!



Moja ocena: 👍👍👍👍/5







Tytuł: NIEznajomi
Autorzy: Ursula Poznanski, Arno Strobel
Wydawnictwo: Mando
Liczba stron: 400
Data wydania: 17 października 2018






Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:


10/28/2018

[Głośno myślę...] ...o pośladkach Blanki Lipińskiej, czyli o tym, jak się (nie?)sprzedać

Autorka powieści „365 dni”, Blanka Lipińska, rozebrała się dla czasopisma dla mężczyzn.

„Skandal!”
"Oburzające!” 
„Promowanie nędznej literatury na siłę!”
„Ta książka musi być naprawdę słaba, skoro autorka musi pokazać kawałek dupy, żeby ją wypromować!”

Tego typu komentarze momentalnie pojawiły się w mediach społecznościowych. 

A ja zapytam: no i co z tego, że się rozebrała? 

Po pierwsze trzeba obiektywnie stwierdzić, że ma się dziewczyna czym chwalić. Nie musi każdemu do gustu przypaść - jeden powie, że za chuda, drugi wolałby większe/mniejsze piersi, trzeci, że preferuje jasnookie blondynki… Przyznać jednak trzeba, że Lipińska wpasowuje się w ogólnie przyjęty kanon piękna przedstawiany w tego typu magazynach. 

Po drugie zaś, i to jest zdecydowanie ważniejsze: czy Blanka jest pierwszą osobą, która w ten sposób promuje swoją działalność? Wszyscy dobrze wiemy, że nie. Żyjemy w XXI w., takie rzeczy naprawdę nie powinny już nikogo dziwić ani tym bardziej gorszyć. 

Ale oburzenie jest tu wywołane głównie faktem promowania w ten sposób literatury. Lepszej czy gorszej - zostawmy to, bo nie jakość owych książek jest tu najbardziej istotna. Skupmy się na samym fakcie reklamowania książki (a raczej już liczby mnogiej) za pomocą rozbieranej sesji w gazecie dla panów. I zastanówmy się chwilę nad tym, czy przypadkiem, wziąwszy pod uwagę, że Lipińska pisze opowieści pornograficzne, nie jest to najlepsza możliwa promocja? Z której strony by na to nie spojrzeć, autorka trafi ze swoją twórczością do właściwego targetu i - idę o zakład - sprzedaż jej książek znacząco wzrośnie. Tym bardziej, że fotografiom nagiej pisarki towarzyszyć będzie fragment jej kolejnej powieści, a z tego, co mi wiadomo, kobieta na kartach swoich książek nie owija w bawełnę w opisach stosunków seksualnych. Wydaje się więc, że promocja skierowana jest do właściwego odbiorcy.

Nie zapominajmy również, że książka to produkt. Pisałam o tym już w poprzednim felietonie i zawsze będę to podkreślać: książka to produkt, na którym jego twórca chce zarobić. I nie, nie uwierzę, że inni pisarze „piszą dla samego pisania” i nie chcą, żeby na ich konta spływały pieniądze za ich pracę. Bynajmniej nie oznacza to, że każdy powinien nagle zacząć się rozbierać w celach promocyjnych, ale nikt przecież nikomu nie broni reklamowania własnego dzieła we własnym zakresie i w sposób, jaki danemu twórcy najbardziej odpowiada. 

A że niektórym odpowiada pokazanie dupy dla pieniędzy? Weźmy pod uwagę, że Lipińska pokazuje ją za darmo na Instagramie, dlaczego więc miałaby na tym przy okazji nie zarobić?

Osobiście zgadzam się z Jakubem Ćwiekiem, który sprawę skomentował tak (pisownia oryginalna):  „(…) uczciwiej jest promować złą książkę własną dupą, niż się kurwić nieszczerą polecajką”.

Czy nam się to podoba czy nie, czy lubimy takie powieści czy nie, fakt jest taki, że teraz Lipińska będzie się sprzedawać jeszcze lepiej.

Taki był cel.
Mission accomplished.

P.S. Co ciekawe, negatywne komentarze zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. Widocznie CKM nie wierzy w to, że "lepiej, żeby mówili źle, niż nie mówili wcale"... :)

10/16/2018

#40 Jakub Małecki "Nikt nie idzie"

#40 Jakub Małecki "Nikt nie idzie"
Przy naszym pierwszym spotkaniu Jakub Małecki wręczył mi puzzle. 
Kawałki układanki, które trzeba do siebie dopasować, żeby tworzyły całość. Rozsiadłam się więc wygodnie, wysypałam je z pudełka i zaczęłam oglądać ze wszystkich stron. Każdy element był inny, ale w każdym było coś wyjątkowego.

Marzena. Dziewczyna ze sklepu z meblami, żona pilota, matka wiecznego dziecka.
Olga. Kobieta tuż po trzydziestce. Zawartość życiowych wątpliwości: 98%.
Igor. Chłopak, od którego wszyscy odchodzą.
Klemens. Wieczne dziecko.


W miarę czytania, puzzle same się do siebie dopasowują, jakby nigdy nie były rozdzielone. Każdy wsuwa się na właściwe miejsce, pozwalając czytelnikowi rozumieć coraz więcej. Powoli dowiadujemy się, co łączy bohaterów, a także podróżujemy w czasie, dowiadując się, jak to się stało, że dziś są właśnie tacy, a nie inni.
Małecki w niebanalny sposób opowiada historie trudne i umiejętnie posługując się słowami wyciąga z tych historii prawdziwe piękno. Powieść naszpikowana jest drobnymi ulotnymi chwilami, które powinny być celebrowane lub naprawiane, a nie są. 
„Nikt nie idzie” to opowieść o zwykłym życiu zwykłych ludzi. I to od czytelnika będzie zależeć, czy dostrzeże ukrytą w nich niezwykłość…

Smutek.
Właśnie to czuje się po przeczytaniu ostatniego zdania i zamknięciu książki.
Jeśli więc po nią sięgniecie, lojalnie uprzedzam - wyjdziecie z tej lektury mentalnie poobijani, a siniaki będą się długo goić.
Jeśli jednak mimo to zdecydujecie się na tę książkę, gwarantuję, że poza tym wszechogarniającym uczuciem otrzymacie również do przemyślenia zestaw spraw ważnych. 
Ważnych, bo takich, które nie dotyczą tego, gdzie pracować, co zjeść, co kupić i czy nowy kolor szminki pasuje do samochodu, a może ten zegarek z tym garniturem się jednak nie komponuje?

Zastanowicie się nad tym, czy czasem nie warto powiedzieć drugiej osobie tego, co siedzi Wam głęboko w środku i drąży, drapie, próbuje się wydostać, a Wy tak bardzo boicie się reakcji, że ostatecznie stwierdzacie, że milczenie będzie dla tej drugiej osoby lepsze, choć tak naprawdę robicie to dla samych siebie.

Przemyślicie, czy jednak to ukłucie w środku to nie jest może coś poważnego i warto się nad tym zastanowić, pójść do lekarza, bo kiedyś może być za późno, nie zdążycie, a na świecie jest ktoś, dla kogo warto to zrobić, aby mógł spędzić z Wami więcej czasu.

Rozważycie, co jest najbardziej istotne w Waszym życiu i co trzeba zrobić, żeby docenić tu i teraz, a nie wiecznie myśleć o kiedyś. Albo odwrotnie - uznacie, że tu i teraz Was nie satysfakcjonuje, chcecie czegoś innego i może to właśnie jest ten moment, w którym warto podjąć decyzję o zmianach.

Przeanalizujecie, czy ważniejsze jest wyjście z domu w złości, bo nie macie czasu, bo jesteście spóźnieni, bo przecież można machnąć ręką i w końcu sprawę załatwi się później, jak już wrócicie, czy jednak warto poświęcić chwilę, zatrzymać się i dać tej drugiej osobie inne ostatnie wspomnienie, na wypadek gdybyście już do tego domu nie wrócili.

Być może to taki moment, jesień w końcu to czas melancholijny, sprzyjający rozważaniom nad życiem i analizie własnych zachowań, ale muszę przyznać, że „Nikt nie idzie” naprawdę daje do myślenia. Pomiędzy lekturami czysto rozrywkowymi warto czasem sięgnąć po coś, co wnika głębiej. A „Nikt nie idzie” bez skrępowania zagląda do naszych najskrytszych zakamarków.

Moja ocena: 👍👍👍👍👍













Tytuł: Nikt nie idzie
Autor: Jakub Małecki
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Ilość stron: 264
Data wydania: 31 października 2018


10/11/2018

#39 Maciej Siembieda "Miejsce i imię"

#39 Maciej Siembieda "Miejsce i imię"
Siedzenie nad pustym arkuszem tekstowym nie jest najlepszym sposobem na spędzenie popołudnia. A mimo to tak właśnie wyglądało u mnie kilka ostatnich godzin… Co zaczynałam pisać, to zaraz to kasowałam, bo brzmiało zbyt banalnie. Wyżaliłam się przyjacielowi, na co w odpowiedzi otrzymałam radę: „Nie myśl. Napisz, co czujesz.” Prosto, ale skutecznie!

Zatem...


Wyobraźcie sobie człowieka, który już we wczesnym dzieciństwie traci wszystko. Jego rodzice nie żyją, a on trafia do rodziny, która przyjmuje go tylko dlatego, że wraz z nim pod ich skrzydła przechodzą również pieniądze jego rodziców. On jednak z tych środków nie ma nic, a w momencie, w którym krewni tracą majątek, chłopak zostaje odesłany do sierocińca, gdzie - jak łatwo się domyślić - wcale nie jest mu lepiej niż u rodziny. Ucieka i żyje na ulicy, parając się każdym zajęciem, jakie tylko dorwie. W końcu spotyka człowieka, który daje mu dach nad głową i uczciwe zatrudnienie w fachu, w którym nasz bohater okazuje się być bardzo utalentowany. Los się do niego uśmiechnął.

A w każdym razie tak się wydaje…

Z kolei były prokurator IPNu, pracujący obecnie na zlecenie Jad Waszem, Jakub Kania, otrzymuje zadanie odnalezienia grobu holenderskich Żydów zamordowanych w obozie pracy, który znajdował się na Górze Świętej Anny. W sprawie jednak chodzi nie tylko o upamiętnienie zmarłych, a chętnych do odnalezienia grobu przed albo zamiast Kuby, jest coraz więcej. Sprawa robi się coraz bardziej zagmatwana, a do akcji wkracza również ABW, były szef Kani, bogaci żydowscy jubilerzy, neonaziści… i wielu innych.

Co łączy te sprawy? Dlaczego poza odnalezieniem szczątków zmarłych, mogiła ze Świętej Anny jest tak ważna dla tak wielu osób? Odpowiedź jest prosta. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I to nie byle jakie - wszyscy wierzą bowiem, że w grobie ukryty jest piękny diament, oszlifowany legendarną metodą tzw. czarnego szlifu. I każdy chce go mieć.

Wszystko to opisane jest przepiękną polszczyzną. Siembieda bierze do rąk zwykłe słowa i sprawnie je przecina, piłuje i ustawia pod odpowiednim kątem, niczym kamień szlachetny w kleszczach dopu, a następnie szlifuje. Efekt tych działań olśniewa czytelnika, wyróżniając się swoim połyskiem wśród cyrkonii, które diament jedynie udają. Tak, Szanowni Państwo, styl i warsztat Macieja Siembiedy jest niczym słynny Pink Star - wzbudza zachwyt i zazdrość. A także smutek - w momencie, w którym książka się kończy i nie można już się cieszyć jej blaskiem…

Wielowątkowość fabuły „Miejsca i imienia”, to, w jaki sposób wszystkie historie splatają się w jedną, a także umiejscowienie wydarzeń na trzech przestrzeniach czasowych również jest absolutnym mistrzostwem świata. I już za to Autorowi należą się brawa.

Prawdziwe owacje jednak należą mu się za coś innego. 

Umiejętność powołania do życia bohatera, którego darzy się sympatią od pierwszych zdań, w których się pojawia, jest talentem, którego Panu Maciejowi zazdrościć może wielu współczesnych pisarzy. Zręczność, z jaką Siembieda sprawia, że czytelnik przeżywa wraz z tą postacią wzloty i upadki, trzyma za niego kciuki… że po prostu współodczuwa wszystko, co go spotyka, jest najwyższym talentem i najtrudniejszą ze sztuk niezbędnych do napisania doskonałej powieści. A powieść doskonała to taka, która oddziałuje na czytelnika i sprawia, że po jej skończeniu ciężko jest powrócić do rzeczywistości. 

Płakałam, drodzy Państwo. Nie: „uroniłam łezkę”,  nie: „zaszkliły mi się oczy”, tylko autentycznie zalałam się rzewnymi łzami. I powiem Wam tylko tyle: takie uczucia po lekturze zdarzają się raz na kilkaset książek. „Miejsce i imię” jest jedną z nich i dzisiaj, z pełną świadomością i odpowiedzialnością za słowa, które zaraz przeczytacie, stwierdzam, że jest to jedna z najlepszych powieści, jakie w życiu czytałam. I żałuję, że nigdy nie będzie możliwe przeczytanie jej jeszcze raz... po raz pierwszy.



Moja ocena: 👍👍👍👍👍👍/5 









Tytuł: Miejsce i imię
Autor: Maciej Siembieda
Wydawnictwo: Wielka Litera
Ilość stron: 488
Data wydania: 14 marca 2018



10/02/2018

#38 Joe Hill "Dziwna pogoda"

#38 Joe Hill "Dziwna pogoda"

Joe Hill. 
Mówi Wam to coś?
Bo mi nie mówiło.
Tak, przyznaję się bez bicia, że nie miałam pojęcia, że autor naprawdę nazywa się Joseph Hillstorm King.
Tak, King.
Czy będąc synem jednego z najbardziej znanych żyjących pisarzy na świecie, można choć odrobinę podeptać mu po piętach? A może można króla zdetronizować i zająć jego miejsce, by rządzić królestwem powieści grozy?

„Dziwna pogoda” to zbiór czterech minipowieści, o których sam autor pisze, używając jednego z moich ulubionych określeń, że „to samo mięso, nie ma w nich nic zbędnego”. I ma absolutną rację, a historie zajmujące sto - sto pięćdziesiąt stron są ostre, spójne i nie zawierają żadnych niepotrzebnych „zapychaczy”. 

Jak przystało na syna swojego ojca, u Hill’a również będzie mrocznie, ponuro, a ludźmi będą kierować najgorsze z możliwych popędów. I to te ostatnie wywołują w czytelniku najwięcej emocji, a Hill korzystając ze swojej bujnej wyobraźni, podaje nam na tacy danie, które w miarę czytania, daje nam coraz więcej do myślenia. Bo poza tym, że w każdej noweli znajdziemy elementy nadnaturalne, to Hill podstawy swoich historii tworzy na fundamentach takich jak zmiany klimatyczne, rozwój technologii czy polityka. Pióro Hill ma lekkie i potrafi wciągnąć czytelnika w kreowany przez siebie świat, ale…


Wyrosłam już z opowieści zawierających szczegóły nadprzyrodzone, co stwierdziłam ostatnio przy lekturze „Outsidera” Stephena Kinga. Nie znaczy to jednak, że nie doceniam warsztatu Hill’a. Ale czego innego można się spodziewać po synu Mistrza? Niedaleko padło to jabłko…




Moja ocena: 👍👍👍

Tytuł: Dziwna pogoda
Autor: Joe Hill
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 512
Data wydania: 5 września 2018



Za egzemplarz do recenzji (oraz świetną parasolkę!) serdecznie dziękuję Wydawnictwu:


Copyright © 2016 la reine margot , Blogger