10/28/2018

[Głośno myślę...] ...o pośladkach Blanki Lipińskiej, czyli o tym, jak się (nie?)sprzedać

Autorka powieści „365 dni”, Blanka Lipińska, rozebrała się dla czasopisma dla mężczyzn.

„Skandal!”
"Oburzające!” 
„Promowanie nędznej literatury na siłę!”
„Ta książka musi być naprawdę słaba, skoro autorka musi pokazać kawałek dupy, żeby ją wypromować!”

Tego typu komentarze momentalnie pojawiły się w mediach społecznościowych. 

A ja zapytam: no i co z tego, że się rozebrała? 

Po pierwsze trzeba obiektywnie stwierdzić, że ma się dziewczyna czym chwalić. Nie musi każdemu do gustu przypaść - jeden powie, że za chuda, drugi wolałby większe/mniejsze piersi, trzeci, że preferuje jasnookie blondynki… Przyznać jednak trzeba, że Lipińska wpasowuje się w ogólnie przyjęty kanon piękna przedstawiany w tego typu magazynach. 

Po drugie zaś, i to jest zdecydowanie ważniejsze: czy Blanka jest pierwszą osobą, która w ten sposób promuje swoją działalność? Wszyscy dobrze wiemy, że nie. Żyjemy w XXI w., takie rzeczy naprawdę nie powinny już nikogo dziwić ani tym bardziej gorszyć. 

Ale oburzenie jest tu wywołane głównie faktem promowania w ten sposób literatury. Lepszej czy gorszej - zostawmy to, bo nie jakość owych książek jest tu najbardziej istotna. Skupmy się na samym fakcie reklamowania książki (a raczej już liczby mnogiej) za pomocą rozbieranej sesji w gazecie dla panów. I zastanówmy się chwilę nad tym, czy przypadkiem, wziąwszy pod uwagę, że Lipińska pisze opowieści pornograficzne, nie jest to najlepsza możliwa promocja? Z której strony by na to nie spojrzeć, autorka trafi ze swoją twórczością do właściwego targetu i - idę o zakład - sprzedaż jej książek znacząco wzrośnie. Tym bardziej, że fotografiom nagiej pisarki towarzyszyć będzie fragment jej kolejnej powieści, a z tego, co mi wiadomo, kobieta na kartach swoich książek nie owija w bawełnę w opisach stosunków seksualnych. Wydaje się więc, że promocja skierowana jest do właściwego odbiorcy.

Nie zapominajmy również, że książka to produkt. Pisałam o tym już w poprzednim felietonie i zawsze będę to podkreślać: książka to produkt, na którym jego twórca chce zarobić. I nie, nie uwierzę, że inni pisarze „piszą dla samego pisania” i nie chcą, żeby na ich konta spływały pieniądze za ich pracę. Bynajmniej nie oznacza to, że każdy powinien nagle zacząć się rozbierać w celach promocyjnych, ale nikt przecież nikomu nie broni reklamowania własnego dzieła we własnym zakresie i w sposób, jaki danemu twórcy najbardziej odpowiada. 

A że niektórym odpowiada pokazanie dupy dla pieniędzy? Weźmy pod uwagę, że Lipińska pokazuje ją za darmo na Instagramie, dlaczego więc miałaby na tym przy okazji nie zarobić?

Osobiście zgadzam się z Jakubem Ćwiekiem, który sprawę skomentował tak (pisownia oryginalna):  „(…) uczciwiej jest promować złą książkę własną dupą, niż się kurwić nieszczerą polecajką”.

Czy nam się to podoba czy nie, czy lubimy takie powieści czy nie, fakt jest taki, że teraz Lipińska będzie się sprzedawać jeszcze lepiej.

Taki był cel.
Mission accomplished.

P.S. Co ciekawe, negatywne komentarze zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. Widocznie CKM nie wierzy w to, że "lepiej, żeby mówili źle, niż nie mówili wcale"... :)

Copyright © 2016 la reine margot , Blogger