12/03/2018

#45 Remigiusz Mróz "O pisaniu na chłodno"

Długo biłam się z myślami, czy i jak napisać ten tekst. 
Z jednej strony temat jest „chodliwy”, autor ma mnóstwo fanów i można sobie zapewnić ruch na stronie.
Z drugiej - wsadzę kij w mrowisko.
Miałam nie lada dylemat i początkowo zamierzałam napisać gładki tekst, który nie opowiadałby się po żadnej ze stron. 
Wiecie, dyplomacja.

A później przebrnęłam przez jakieś 70 stron, na których autor opowiada czytelnikowi swoje dzieciństwo i wczesną młodość, coś tam pisze (rozwlekle!) o tym, że prowadził gazetkę internetową, a pisać „na poważnie” zaczął… po lekturze trylogii Millenium i Dallas ’63 Kinga i… nóż mi się w kieszeni otworzył. Jak Boga kocham, moja irytacja sięgnęła zenitu! Siedemdziesiąt stron wodolejstwa o tym, dlaczego Remigiusz zaczął pisać…
Być może będę jedynym czytelnikiem tej książki, który zapyta: kogoś to serio interesuje? Bo prawdę powiedziawszy mnie usatysfakcjonowałaby informacja: zacząłem pisać, bo chciałem pisać. 
Koniec, kropka!

Ale nieeeee… Niestety, autor ma jeszcze bardzo dużo do powiedzenia. Między innymi o tym, jak to jest rzucić wszystko i zabrać się za swoją pasję, co sprawia mnóstwo frajdy, bo przecież robi się to, co się kocha. Wszystko ładnie, pięknie, szacun za odwagę! Brakuje tutaj tylko opisu jednej, bardzo małej i kompletnie nieistotnej kwestii… Czepiam się drobiazgów, ale… w książce nie ma ani słowa o tym, za co żył nasz bohater, kiedy po doktoracie postanowił odmówić przyjęcia przyzwoitej oferty pracy, wypowiedzieć umowę najmu mieszkania w stolicy i wrócić do rodzinnego Opola. Nie dowiemy się, czy wrócił na garnuszek do rodziców, czy „na swoje”. Ale przecież to kompletnie nieważne! Istotne jest, żeby poświęcić cały czas pisaniu. Mróz gani za to swojego kolegę po piórze, który rzekomo narzekał, że nie ma kiedy pisać, ale obejrzał sezon jakiegoś serialu na Netflixie… Cóż, idę o zakład, że ów kolega ma jakąś dzienną pracę i szereg innych obowiązków, a relaks jest naturalną potrzebą każdego człowieka i ów Pan miał pełne prawo ten relaks sobie zapewnić. Bo dla większości autorów pisanie niestety jest wciąż zajęciem dodatkowym. 
Nie każdemu bowiem lodówka zapełnia się sama. 

Nie zrozumcie mnie źle, ja naprawdę cieszę się, że Mróz osiągnął sukces. Że sprzedają się miliony jego książek. Że ktoś w niego uwierzył i zainwestował. I życzę mu, aby w kolejnych latach wciąż mu się powodziło. Naprawdę.

Problem od dziś mam jednak z tym Panem taki, że w jego książce zabrakło odrobiny pokory. Krytyka innych pisarzy, którzy - niezależnie od walorów literackich ich dzieł - osiągnęli nieporównywalnie większy sukces od Mroza - jak Dan Brown, E.L. James czy Stephanie Meyer, jest czymś, co moim zdaniem absolutnie nie powinno mieć miejsca. Podczas lektury tych fragmentów (a boli Remka ten nieszczęsny Brown chyba bardzo, bo mowy o nim jest sporo) czułam się tak, jakbym żuła źle przygotowanego, gumowego kotleta, z którym jedyne, co można zrobić, to z niesmakiem wypluć…

To, co jeszcze powtarza się w tej książce, to odwołania do Stephena Kinga. Mróz tak często przywołuje swojego mistrza, że równie dobrze „O pisaniu na chłodno” mogłoby mieć okładkę, a w środku jedną stronę z następującą treścią:

Przeczytaj „Pamiętnik rzemieślnika” Stephena Kinga.

I to byłaby najlepsza rada, jaką autor mógłby dać aspirującym pisarzom.

Na koniec wrzucę Wam jeszcze taki cytat:

„Kto nie słyszał o Zmierzchu, prawdopodobnie uchował się w innej (być może piękniejszej) rzeczywistości.”

Cóż… 

Gdybym ja nie przeczytała „O pisaniu…”, być może moja rzeczywistość byłaby lepsza.



Moja ocena: 👍(z szacunku do cudzej pracy)/5









Tytuł: O pisaniu na chłodno
Autor: Remigiusz Mróz
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron:  300
Data wydania: 28 listopada 2018





Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:



Copyright © 2016 la reine margot , Blogger