3/31/2019

#62 J.L. Butler "Nigdy cię nie opuszczę"

#62 J.L. Butler "Nigdy cię nie opuszczę"
W ostatnim czasie coraz częściej staram się uciekać od powieści kryminalnych i thrillerów. Głównie ze względu na to, że zbyt często okazują się one bardzo rozczarowujące. A oczekiwania mam wysokie. Niestety, siła przyzwyczajenia oraz chęć znalezienia lektury tak wciągającej, że nie będę mogła się od niej oderwać, sprawiają, że daję się omamić hasłom reklamowym i rzucam się na każdą książkę spod znaku thrillera psychologicznego. I wychodzę na tym jak ten Zabłocki…

„Nigdy cię nie opuszczę” J.L. Butler to historia Francine Day - prawniczki, która według opisu Wydawcy jest „inteligentna, ambitna i odnosi sukcesy”. Francine otrzymuje nową sprawę - rozwód Martina i Donny Joyów, a jej klientem zostaje Martin. Niespodziewane spotkanie tej dwójki na neutralnym gruncie szybko skutkuje romansem. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, kiedy żona Joya zostaje zamordowana, a Francine jest ostatnią osobą, która widziała Donnę żywą…

Bardzo bym chciała napisać o tej książce coś dobrego, bo kryminalna intryga była tu bardzo ładnie skonstruowana i do ostatnich stron nie byłam pewna, jakie będzie rozwiązanie zagadki. Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, że wątki obyczajowe i romansowe skutecznie mnie od tej lektury odtrącały. Przewracałam oczami już przy pierwszym opisie sceny seksu, która spokojnie mogłaby się znaleźć w książce pokroju Greya… Nie wspominając o tym, że główna bohaterka - ta rzekomo „ambitna i inteligentna” prawniczka, niesamowicie mnie irytowała. Gdzie ta ambicja, kiedy wielokrotnie podkreślone jest jej własnymi słowami, że nie jest pewna, czy chce się starać o awans? Gdzie ta inteligencja, skoro kobieta wikła się w romans z własnym klientem?

Drażni także utarty schemat. On - bogaty, wpływowy, typowy samiec alfa. Ona - zagubiona owieczka, która daje się omamić jak dziecko. Kobieta szybko traci w oczach czytelnika, zarówno jako profesjonalistka, jak i… kobieta właśnie. 

Czekam na dzień, w którym dostanę w ręce książkę, która dostarczy mi intrygującą zagadkę kryminalną, ale jednocześnie nie zaserwuje mi katorgi w postaci czytania o kobietach, które dostają małpiego rozumu na widok kilku męskich mięśni… i nie tylko.

Niestety „Nigdy cię nie opuszczę” taką książką nie jest.
A szkoda.


Moja ocena: 👍👍/5


Tytuł: Nigdy cię nie opuszczę
Autor: J.L. Butler
Wydawnictwo: Edipresse
Liczba stron: 384
Data wydania: 13 lutego 2019

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:


3/26/2019

#61 Yoav Blum "Zakochany przez przypadek"

#61 Yoav Blum "Zakochany przez przypadek"
Zbiegi okoliczności. Przypadki. Zrządzenia losu. Przeznaczenie. Siła wyższa. 
Różnie to nazywamy, w zależności od wewnętrznej wrażliwości, doświadczenia, poziomu cynizmu czy wiary w coś „większego od nas”. Istotne jednak nie jest to, dlaczego coś się zadziało, a to, do czego to zdarzenie doprowadziło. 
Liczy się efekt.

Yoav Blum zdaje się doskonale o tym wiedzieć. Stworzył on bowiem powieść o Kreatorach Przypadków. Osobach, które zawodowo zajmują się tym, by stworzona przez nich sytuacja popchnęła daną osobę do konkretnego działania. Postawiona w odpowiednim miejscu filiżanka, która ma spaść ze stołu w dokładnie wyliczonym momencie, zakorkowana ulica, pęknięty wodociąg… Wymieniać by można bardzo długo - każda z tych rzeczy ma jednak na kogoś faktyczny wpływ. Ktoś może podnieść głowę na dźwięk rozbijanego na posadzce naczynia i zakochać się na zabój. Ktoś może pójść inną drogą, niż zazwyczaj, co diametralnie zmieni jego życie. Ktoś inny może spotkać zapłakaną kobietę, która obudzi w nim dawno zapomniany sentyment do pisania wierszy… Konsekwencje przypadkowych zdarzeń mogą być niewielkie, mogą też być jedynie zaczątkiem, pierwszym impulsem prowadzącym do większej zmiany, albo mogą być wręcz monumentalne…

Blum pokazuje w swojej powieści misternie utkaną sieć powiązań i reakcji łańcuchowych, które biorą swój początek w celowo zaprojektowanym zbiegu okoliczności. A projektowaniem owych zdarzeń zajmują się Guy, Emily i Eric. Trójka Kreatorów Przypadków, którzy wspólnie rozpoczynali tę nietypową karierę i poznali się na szkoleniu wprowadzającym w tajniki zawodu. Autor przedstawia nam nie tylko wydarzenia typowo fabularne, ale poszedł o krok dalej, dzięki czemu co kilka rozdziałów otrzymujemy podręcznikowo napisane fragmenty tekstów z owego szkolenia i przykłady testów, przez jakie przejść musi kandydat na Kreatora Przypadków. 

Nasi bohaterowie są więc wykwalifikowanymi profesjonalistami i na codzień dbają o to, by dana osoba w odpowiednim momencie zachowała się we wcześniej zaplanowany sposób. Niektóre zlecenia zajmują im jedno popołudnie, inne kilka miesięcy. 

Yoav Blum wykreował świat bajkowy, a jednak niesamowicie rzeczywisty. Niby podczas lektury zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to wymysł, fantazja i po prostu fikcja, a jednak  - przy odpowiednim poziomie wrażliwości i inteligencji emocjonalnej - analizujemy zdarzenia z naszego życia i zastanawiamy się, czy gdyby nie pewne z pozoru drobne sploty okoliczności, bylibyśmy dzisiaj w tym samym miejscu.

Mnie osobiście te przemyślenia doprowadziły do jednego wniosku. Jeśli jest gdzieś taka osoba, która utkała dla mnie szczegółowy plan pozornie błahych zdarzeń, które skutkowały moim dzisiejszym szczęściem, to ja bym chciała jej za to gorąco podziękować…

Wracając jednak do powieści… Konstrukcja, narracja, fabuła, bohaterowie - wszystko tutaj jest przemyślane od pierwszego do ostatniego słowa, nie dostrzegłam żadnego potknięcia. Jesteśmy prowadzeni przez autora jak po nitce do kłębka, by na końcu przekonać się, że nic nie jest takie, jak przypuszczaliśmy, a każdy, nawet najmniejszy wątek, nie znalazł się tam przypadkiem.

„Zakochany przez przypadek” to piękna, ciepła, dająca nadzieję i przede wszystkim mądra powieść o tym, że nic nie dzieje się bez powodu. Jest to uniwersalna historia z przesłaniem, którą może przeczytać zarówno nastolatek, jak i dojrzały, doświadczony człowiek.

Jedno jest pewne - zapisuję tę książkę na liście ulubionych.
I na pewno jeszcze kiedyś do niej wrócę.

Moja ocena: 👍👍👍👍👍👍/5

Tytuł: Zakochany przez przypadek
Autor: Yoav Blum
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 304
Data wydania: 13 lutego 2019


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:


3/24/2019

#60 Olivier Norek "Kod 93"

#60 Olivier Norek "Kod 93"
Podchodziłam do tej książki trochę jak do jeża. Niby fajnie, bo przyszła niespodziewanie, opis zachęcał, Wydawca obiecywał, że ciężko się oderwać od lektury… ale jakoś nie byłam przekonana. Leżała i czekała na swój czas, a ja czytałam inne pozycje, na które miałam terminy. Kiedy już jednak się za nią zabrałam… pochłonęłam w dwa dni. I choć mam trochę zastrzeżeń, to już sam fakt przeczytania jej w takim tempie powinien być dla Was wystarczającą rekomendacją. Jeśli jednak to Was nie zachęca, niżej znajdziecie przynajmniej jeszcze jeden powód, dla którego będziecie chcieli tę książkę sprawdzić.

Victor Coste, kapitan podparyskiego departamentu śledczego, zostaje wezwany na miejsce odnalezienia zwłok. Denat ma na środku klatki piersiowej wielką plamę krwi, a w jego białym swetrze widnieją trzy ślady po kulach. Na miejscu zdarzenia lekarz stwierdza zgon. Ciało mężczyzny zostaje przewiezione do prosektorium, gdzie… podczas sekcji ożywa. To dopiero początek zagadkowej i zagmatwanej sprawy, z jaką zmierzyć będzie się musiał nasz kapitan. Rozwiązania jej nie będzie ułatwiać komplikacja w postaci przenosin jego zastępcy do innego dystryktu, nowa osoba w zespole, zauroczenie piękną panią patolog, a także tajemniczy Kod 93…

Muszę przyznać, że Norek już w prologu skutecznie zarzuca przynętę, by zainteresować swojego czytelnika. Zwykle, kiedy piszę już o początku książki, dalej następuje zdanie o tym, jak to autor umiejętnie wodził mnie za nos, wyprowadzał na manowce itd. Niestety w tym wypadku nie mogę tego napisać, bo sprawcę zbrodni, a także jego główny motyw podejrzewałam już po około pięćdziesięciu stronach (sic!)… 

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego zatem czytałam dalej? Otóż głównie ze względu na chęć odpowiedzenia sobie na pytanie, czy mam rację. Miałam. Nie żałuję jednak, że kontynuowałam tę lekturę. 

Norek przedstawia nam wybitnie brudne, bezduszne i pozbawione nadziei realia współczesnej Francji. Zdawać by się mogło, że podparyskie rejony są siedzibą wyłącznie narkomanów, alfonsów i zbrodniarzy. Autor nie szczędzi na opisach wielu niebezpiecznych sytuacji, których ofiarą może paść ktoś nie znający tych rejonów. A ponieważ sam jest policjantem… wierzę mu. I wycieczki do Francji jakoś mi się odechciało…

Nie jestem osobą o słabych nerwach, nie robią na mnie większego wrażenia opisy makabrycznych zbrodni i choć dobrze zapamiętuję tego typu przykłady z książek, to jednak potrafię przejść nad nimi do porządku dziennego. Tymczasem Norek zaserwował w swojej książce kilka tak dobitnych deskrypcji - zarówno brutalnych, jak i obrzydliwych, że na usta cisnęły mi się słowa niegodne zacytowania w niniejszym tekście. Dotychczas czytałam tylko dwie pierwsze powieści Chrisa Cartera, ale Norek „Kodem 93” pod tym względem bije je na głowę.

Olivier Norek nie jest mistrzem pióra. Postaci nie są wykreowane w taki sposób, aby można było się do nich przywiązać czy nawet specjalnie polubić. Powiedziałabym raczej, że są to bohaterowie napisani poprawnie. Brakuje im psychologicznej głębi, a całości fabuły - klimatu. Tego „czegoś”, co sprawia, że książkę się przeżywa. „Kod 93” nie jest taką lekturą.

Co nie zmienia faktu, że jest powieścią, przy której można przyjemnie spędzić dwa wieczory. Nawet jeśli chwilami nie powinno się przy niej nic jeść.


Moja ocena: 👍👍👍👍/5



Tytuł: Kod 93
Autor: Olivier Norek
Wydawnictwo: Mando
Liczba stron: 310
Data wydania: 13 marca 2019



Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:

3/20/2019

#59 Araminta Hall "Okrutne pragnienie"

#59 Araminta Hall "Okrutne pragnienie"
Wielokrotnie pisałam o tym, że obecnie co druga powieść na rynku to „thriller psychologiczny”, co budzi moją frustrację, bo co drugi z tych „thrillerów” z gatunkiem nie ma nic wspólnego. W przypadku „Okrutnego pragnienia” klasyfikacja ta jest akurat słuszna, choć przyznaję, że książka nie do końca trafiła w moje gusta.

Mike i Verity byli parą przez dziewięć lat. 
Szaleńczo w sobie zakochani, planowali rozkręcić swoje kariery zawodowe do takiego stopnia, by móc przejść na emeryturę w wieku 45 lat i móc skupić się na wygodnym i dostatnim życiu. Para uwielbia grać w Pragnę - grę o podtekście seksualnym.
Kiedy Mike otrzymuje propozycję doskonale płatnej posady w Nowym Jorku, postanawiają kontynuować związek na odległość. Niestety nie wytrzymuje on tej próby, a mężczyzna zdradza Verity z koleżanką z pracy. Zdruzgotany przyznaje się ukochanej do zdrady, a ta zrywa znajomość.
Kilka miesięcy później Mike otrzymuje zaproszenie na ślub Verity. Traktuje je jednak jako kolejny krok w ich tajemnej grze, cały czas będąc przekonanym, że kobieta w końcu mu wybaczy i będą żyli długo i szczęśliwie.
W końcu są sobie przeznaczeni…

Ciekawe było poprowadzenie narracji z punktu widzenia mężczyzny owładniętego obsesyjną miłością, a nie kobiety-ofiary, do czego zostaliśmy przez wielu autorów przyzwyczajeni. Niestety Hall poszła trochę na łatwiznę, a research wydaje się sięgać zaledwie podstaw psychologii. Oczywiście mogło być tak, że pisarka faktycznie wywiązała się z tej części swojego obowiązku, jednak w powieści tego nie czuć. Uważam, że pisanie o „młodych, niesamowicie uzdolnionych i bogatych” jest „odbębnieniem” tworzenia życiorysów bohaterów, a także zabiegiem, który znacznie upraszcza tworzenie głównej historii, którą autor ma do opowiedzenia. Nie trzeba się wtedy skupiać na innych życiowych problemach, z jakimi mogą borykać się (bądź co bądź, kreowani na wzór prawdziwych ludzi) bohaterowie. Zabieg ten sprawił, że Mike, zamiast być pełnokrwistym, psychicznie skomplikowanym mężczyzną, w jednej trzeciej książki zaczyna być nudnym facetem, o którym się myśli: „boże, koleś, znajdź sobie jakąś inną i przestań przynudzać!”. Nie o takich ludziach chce się czytać książki.

Podobał mi się pomysł. Idea opisania obsesyjnej miłości, zaburzeń psychicznych spowodowanych trudnym dzieciństwem i to na dodatek z perspektywy mężczyzny? Zacierałam ręce! Niestety autorce nie udało się wykreować tej historii na tyle wiarygodnie, by czytało się ją obgryzając paznokcie z nerwów… Nie ma tu także za gogo trzymać kciuki, bo choć Mike miał trudne dzieciństwo, to jego zachowania są zbyt infantylne, aby można było trwać w napięciu i niecierpliwie przewracać kartki.

Na pochwałę zasługuje konsekwencja autorki i podążanie raz wyznaczoną sobie ścieżką, o czym świadczy finał powieści. I właśnie ta końcówka podobała mi się najbardziej - ostatnie sto stron to świetna robota. Osobiście być może pokierowałabym wydarzeniami w inną stronę, jednak szanuję, że Hall nie gra na utartych schematach i nie robi z czytelnika idioty. W dobie wspomnianej wyżej popularności thrillerów psychologicznych to rzadki dar.

Powieść niewątpliwie ma swoje plusy, które jednak równoważą się z minusami, finalnie dając nam książkę, o której po przeczytaniu myśli się: „szkoda, bo zapowiadało się naprawdę dobrze”.

Ostatecznie polecam ze względu na odwrócenie ról i pozostawienie czytelnika z refleksją - wina jest tu bowiem niejednoznaczna. Dodatkowy punkt dla autorki za poruszenie kwestii nierównego traktowania zachowań seksualnych kobiet i mężczyzn, choć muszę przyznać, że ten wątek miał większe pole do manewru niż to wykorzystane przez Hall.

Liczę, że kolejna powieść będzie nieco bardziej dopracowana.
Ale na pewno po nią sięgnę.

Moja ocena: 👍👍👍/5




Tytuł: Okrutne pragnienie
Autor: Araminta Hall 
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 352
Data wydania: 13 lutego 2019









Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:


3/14/2019

#58 Jacek Galiński "Kółko się pani urwało"

#58 Jacek Galiński "Kółko się pani urwało"

Od komedii kryminalnych trzymam się z daleka. Królowa zawsze była, jest i będzie tylko jedna. Kiedy ktoś mówi: „weź, przeczytaj, to nowa Chmielewska”, mam ochotę co najwyżej obrzucić taką osobę protekcjonalnym spojrzeniem, prychnąć pod nosem i odwrócić się na pięcie. Kiedy jednak trafiam na osobę, która z prawdziwym entuzjazmem mówi: „Gośka, MUSISZ to przeczytać!”, poddaję się. I czasami źle na tym wychodzę, plując sobie później w brodę, że dałam się nabrać i zmarnowałam mnóstwo czasu na kolejną słabą lekturę…

Nie tym razem! 

Galiński zaskoczył mnie lekkością pióra, fajnym pomysłem, fabułą tak absurdalną, że aż wiarygodną i nieziemsko irytującą bohaterką… 

Pani Zofia zostaje okradziona. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego - każdemu może się przytrafić, gdyby nie fakt, że pani Zofia jest starszą, egzystującą na emeryturze osobą, która nie posiada żadnych skarbów. Największym jej skarbem zdaje się być ulubiony wózek na zakupy, z którym nasza bohaterka nie rozstaje się nawet po tytułowej awarii. 

Pewnego dnia, po powrocie do domu, Zofia zastaje wyłamane, a raczej zdjęte z zawiasów drzwi wejściowe do własnego mieszkania. Nikt z sąsiadów nic nie widział, nikt nic nie wie. Zofia podejrzewa jednego z sąsiadów, w związku z czym, sądząc, że nie ma go w domu, dokonuje… identycznego włamu do jego mieszkania. Pech chce, że sąsiad jednak się w domu znajduje… tyle że martwy. Zofia odnajduje przy nim swoje oszczędności, zabiera je i wraca do siebie, wplątując się tym samym w śledztwo w sprawie jego śmierci i stając się główną podejrzaną. 

Uwierzcie lub nie, ale to dopiero początek przygód rezolutnej staruszki, która ma ogromny talent do ładowania się w tarapaty, z których zwykle wychodzi obronną ręką. Splot wydarzeń wykreowanych przez Galińskiego jest tak ciasno zaplątany, że w którąkolwiek stronę jego bohaterka by się nie odwróciła, tam i tak wpadłaby w kłopoty. Głównie za sprawą niewyparzonego języka, ogromnej ciekawości, a także wszystkich typowych dla starszych osób przywar. Przywar, które tu są przejaskrawione i od pierwszej do ostatniej strony grają pierwsze skrzypce, powodując, że panią Zofię jednocześnie się kocha i nienawidzi… 

Ta mieszanka sprawia, że od lektury nie sposób się oderwać. Najlepszym przykładem jestem ja sama - początkowo chciałam tylko zajrzeć na kilka pierwszych stron, a oderwałam się dopiero po stu… I to tylko dlatego, że burczenie w brzuchu nie pozwalało mi skupić się na literkach.

Ogromnym plusem powieści jest to, że poza rozrywką niesie ze sobą również kilka tematów do refleksji. Jakich? O tym musicie przekonać się sami.


Czy przy lekturze można było się pośmiać? Tak. Czy Galiński to „Chmielewska w spodniach”? Nie. Ale jak już wspomniałam na początku: królowa jest tylko jedna i nikt jej nie zastąpi.

Chwała jednak tym, którzy próbują tak dobrze, jak Galiński.



Moja ocena: 👍👍👍👍/5




Tytuł: Kółko się pani urwało
Autor: Jacek Galiński
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 352
Data wydania: 3 kwietnia 2019







Za możliwość przedpremierowej lektury serdecznie dziękuję Wydawnictwu:



3/10/2019

#57 B.A. Paris "Pozwól mi wrócić"

#57 B.A. Paris "Pozwól mi wrócić"
Nie ukrywam, czekałam na tę książkę. B.A. Paris mam na liście guilty pleasures. Nie jest to literatura najwyższych lotów, ale dla mnie świetna rozrywka. 
„Za zamkniętymi drzwiami” przeczytałam jednym tchem i choć było w niej kilka mało wiarygodnych wątków, całość czytało mi się tak dobrze, że przymknęłam na nie oko.
„Na skraju załamania” było na znacznie niższym poziomie, ale jeszcze dało się to przeczytać.
Liczyłam na odbicie, na wzrost formy, na fajny pomysł - tym bardziej, że opis „Pozwól mi wrócić” brzmiał naprawdę zachęcająco - a przede wszystkim na przynajmniej poprawne wykonanie.
Zawiodłam się.
Bardzo.

***

Finn i Layla podczas podróży zatrzymują się w nocy na słabo oświetlonym parkingu przy autostradzie. Finn idzie skorzystać z toalety, a kiedy wraca do samochodu… kobiety nigdzie nie ma. 
Dwanaście lat po tajemniczym zniknięciu Layli, Finn jest pozornie szczęśliwym facetem. Ma dobrą robotę, planuje się ożenić. Nic dziwnego, prawda? Od zaginięcia jego poprzedniej miłości minęło sporo czasu - ma facet prawo do ułożenia sobie życia na nowo. Intrygującym jednak jest fakt, że nową wybranką serca jest nie kto inny, jak siostra zaginionej. 
Tymczasem wszystkie znaki na niebie i ziemi zdają się wskazywać, że Layla wróciła. Albo ktoś robi sobie okrutny żart podrzucając mu przedmioty przypominające o kobiecie i wysyłając do niego tajemnicze maile.
Jaka jest prawda? I czy w przypadku ewentualnego powrotu dawnej miłości, Finn zrezygnuje ze ślubu z jej siostrą? A może dobrze wie, że Layla nie może wrócić, ponieważ nie żyje, a on jest sprawcą jej śmierci? 


***

Pomysł nie był najgorszy, jednak to, co wymyśliła B.A. Paris sprawia, że chciałoby się poprosić ją, by następnym razem, kiedy poniesie ją fantazja, zapisane kartki schowała do szuflady i zaczęła pisać coś nowego. Ogromnie dziwi mnie to, że redaktor nie popukał się palcem w czoło i zdecydował się wydać tę książkę.

Powieść napisana została w pierwszej osobie, a więc otrzymujemy relację z pierwszej ręki. Finn opowiada nam, co się dzieje w jego obecnym życiu, a także co się działo w nim wcześniej. I to „wcześniej” właśnie już od początku niesamowicie mnie irytowało - do czego za moment wrócę.

Przede wszystkim nienawidzę (tak, mocne słowo), kiedy autor robi z czytelnika idiotę i zupełnie nieumiejętnie posługuje się tym typem narracji. Kiedy główny bohater zwraca się bezpośrednio do innej osoby i OPOWIADA jej o rzeczach, które się między nimi wydarzyły, przedstawiając FAKTY, a nie własne spostrzeżenia… Cóż, powiedzieć, że zalewa mnie krew, to nie powiedzieć nic. Czytając te fragmenty, mój mózg wręcz krzyczał do bohatera: „ty debilu, przecież ona to wie!”… 

Autorka robi zresztą idiotę nie tylko z czytelnika, ale przede wszystkim ze swojego bohatera, przez co trudno go polubić, a tym bardziej ciężko o zainteresowanie jego dalszymi losami. Pierwotnie Finn jawi się nam jako niby inteligentny, obyty, ustatkowany mężczyzna, który ma jakąś mroczną tajemnicę. Tymczasem okazuje się, że nie dość, że jest nieprzeciętnie niedomyślny (średnio inteligentny szympans szybciej wpadłby na to, kto stoi za tajemniczymi mailami, których Finn jest adresatem), to na dodatek jego zachowania są zupełnie nielogiczne.

Nielogiczny jest też finał całej historii. Wręcz można powiedzieć, że absurdalny. 
Nie oczekuję od literatury rozrywkowej totalnej wiarygodności.
Oczekuję jednak, że autor ma w sobie choć tyle przyzwoitości, by szanować moją inteligencję.
Pani B.A. Paris ewidentnie tego brakuje.

Kolejna książka tej autorki?
Dziękuję, postoję.

Moja ocena: 👍/5

Tytuł: Pozwól mi wrócić
Autor: B.A. Paris
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 319
Data wydania: 11 lutego 2019


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:


3/07/2019

#56 Maciej Siembieda "Gambit"

#56 Maciej Siembieda "Gambit"

Jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier tego roku. 
Książka, dla której rzuciłam wszystko inne.
Powieść, którą żal kończyć, a jednocześnie bardzo chce się poznać finał opisanej w niej historii.

Panie i Panowie, oto „Gambit”.

Nie będę Wam streszczać fabuły - nie umiałabym tego zrobić bez zdradzania istotnych szczegółów, co zepsułoby Wam lekturę.
Powiem Wam za to, o czym ta książka jest według mnie.
Czułam to od pierwszych stron i nie zmieniło się to aż do ostatniej kropki.
„Gambit” to książka o zaufaniu. O stawianiu pod znakiem zapytania wszystkiego, co się wiedziało o drugim człowieku. To opowieść o wyzwaniu, jakim jest wiara w innego człowieka w tak trudnych czasach, jak okres II Wojny Światowej. A także długi czas po niej. To historia o tym, że dotarcie do prawdy bywa trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. To jednocześnie relacja o ludziach, którzy mieli ogromne szczęście i o tych, których los naznaczył niewiarygodnym pechem. 

A wszystko to podane w taki sposób, w jaki potrafi jedynie prawdziwy wirtuoz pióra.

Maciej Siembieda w pełni na tę etykietę zasługuje.

Przede wszystkim jest to pisarz, który… umie pisać. Otwierając którąkolwiek z książek autora i czytając fragment, można by pomyśleć, że to pisanie jest bardzo proste. Kiedy jednak zagłębimy się w opowieść od początku, dostrzeżemy niezwykłą dbałość o estetykę językową. Siembieda dobiera słowa nieprzypadkowo, a czytanie jego powieści daje mózgowi ogromną przyjemność. Śmiem nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest to istna uczta intelektualna. I nie sądzę, bym w przyszłości zdanie zmieniła.

Kolejną niezwykle istotną cechą twórczości Macieja Siembiedy jest fakt, że ten człowiek najzwyczajniej w świecie ma o czym pisać. Jego historie są porywające, poruszające i nietuzinkowe. A największą ich zaletą jest to, że są oparte na faktach. Że pozwolę sobie posłużyć się cytatem z „Gambitu”:
„Życie pisze scenariusze, na jakie nie wpadliby najlepsi twórcy fikcji.”
I to właśnie czyni te książki nieodkładalnymi.

A nie, przepraszam!

Odkłada się je w trakcie czytania i… sięga po telefon czy komputer, żeby uzupełnić wiedzę. Autor bowiem umieszcza w swoich powieściach tak dużo smaczków historycznych, że człowieka ogarnia ogromna potrzeba, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Podczas lektury „Gambitu” „googlowałam” między innymi Leona Niemczyka, Iana Fleminga, Brygadę Świętokrzyską czy doczytywałam o sprawie słynnej ucieczki z obozu w Żaganiu. O wszystkim wiedziałam tak zwane „coś tam”, a dzisiaj wiem dużo, dużo więcej. Dotychczas nikomu nie udało się zmusić mnie do wyszukiwania dodatkowych informacji o kwestiach opisanych w książce fabularnej. Tymczasem Pan Maciej subtelnie, acz skutecznie, zmusza czytelnika do myślenia i poszerzania wiedzy.

Nade wszystko jednak - tym, co zasługuje na owacje na stojąco, jest sprawne zastawianie na czytelnika pułapki. I bynajmniej nie mam tu na myśli kwestii związanych z fabułą i zwrotami akcji. Autor ma unikalną zdolność do chwytania czytelnika w pułapkę emocjonalną. Jego bohaterowie (zarówno fikcyjni, jak i prawdziwi) są wykreowani w taki sposób, że nie ma siły - czytelnik nie obroni się przed przywiązaniem do któregoś z nich. Wydaje mi się, że potrzeba osoby o wyjątkowym braku wrażliwości, żeby nie przeżywać emocji podczas lektury. A tych jest mnóstwo i wręcz wypływają przez opuszki palców niecierpliwie przewracających kartki.

Maciej Siembieda to solidna marka i gwarancja błyskotliwej, przenikliwej i porywającej lektury. Lektury, która nie ulotni się z pamięci po kilku dniach. 

Te historie zostają nie tylko w pamięci.
One zostają również w sercu.

Moja ocena: 👍👍👍👍👍👍/5

Tytuł: Gambit
Autor: Maciej Siembieda
Wydawnictwo: Agora
Liczba stron: 415
Data wydania: 3 kwietnia 2019


Za możliwość przedpremierowej lektury serdecznie dziękuję Autorowi oraz Wydawnictwu:

3/04/2019

#55 Dr Richard Shepherd "Niewyjaśnione okoliczności"

#55 Dr Richard Shepherd "Niewyjaśnione okoliczności"
Nie zwykłam sięgać po książki niefabularne. Jest na rynku wiele tytułów, które mnie intrygują i które chciałabym przeczytać, ponieważ zawierają interesującą mnie wiedzę. Próbowałam wielokrotnie, jednak zawsze kończyło się tak samo - jeśli odłożyłam taką pozycję chociaż na dwa dni, to później nie chciało mi się już do niej wracać. Podobny problem miałam z „Niewyjaśnionymi okolicznościami”, ale… dałam radę!

Dr Richard Shepherd jest lekarzem medycyny sądowej, co (w dużym uproszczeniu) oznacza, że zajmuje się ustalaniem przyczyn zgonu. Człowiek ten ma na koncie blisko 25 tysięcy przeprowadzonych sekcji zwłok. Liczba ta brzmi naprawdę imponująco, można więc śmiało założyć, że dr Shepherd ma wiele do powiedzenia, a tajemnice zawodu zna lepiej niż własną kieszeń.

I faktycznie, „Niewyjaśnione okoliczności” są bardzo szczegółowym zbiorem badanych przez lekarza przypadków - oczywiście odpowiednio wyselekcjonowanych i potencjalnie najciekawszych ze wszystkich, z jakimi lekarz miał do czynienia. Shepherd dzieli się z nami nie tylko suchymi faktami dotyczącymi danej śmieci i kolejnych działań podejmowanych przez niego przy stole sekcyjnym, ale także opisem emocji, jakie mu w danej sytuacji towarzyszyły. Podczas podróży przez wspomnienia Shepherda nie pozostajemy jedynie w otoczeniu zimnych ścian prosektorium, ale towarzyszymy mu również na miejscu zbrodni. Był on bowiem odpowiedzialny również za potwierdzenie zgonu, zanim ciała zostaną przewiezione do kostnicy. Tym sposobem poznajemy na przykład okoliczności masakry w  Hungerfordzie, podczas której 27-letni Michael Ryan zabił 16 osób (w tym własną matkę), a 11 ciężko ranił, po czym popełnił samobóstwo. Shepherd nie stroni przy tym od szczegółów dotyczących ułożenia ciał i przypisywania na tej podstawie teorii, w jaki sposób mogło dojść do konkretnego morderstwa.

W teorii brzmi to naprawdę interesująco i wydawać by się mogło, że mając tak dobry temat, ciężko książkę zepsuć… Niestety wykonanie pozostawia według mnie wiele do życzenia. Przede wszystkim oczekiwałam książki bardziej naukowej, a otrzymałam autobiografię. Do tego napisaną w niezwykle rozwleczony i mało interesujący sposób. Shepherd pisze dość chaotycznie, co widać szczególnie w drugiej połowie książki, gdzie mamy do czynienia z wielokrotnym powracaniem do historii opisanych wcześniej…

Jest to książka, którą można przeczytać. Nawet nie powiedziałabym, że jest zła, bo byłoby to niezgodne z prawdą. Jest to jednak pozycja, która nie spełniła moich oczekiwań. Bo te ukierunkowane były w pełni na życie zawodowe autora, a nie jego prywatne dygresje (chwilami ciągnące się w nieskończoność…) i opisy życia osobistego. Bardzo dużo (żeby nie powiedzieć: ZA dużo) dowiadujemy się o życiu prywatnym doktora.

Nie oszukujmy się - nikt z nas nie słyszał wcześniej o tym człowieku, zatem ręka w górę, kogo interesuje jego prywata?

No właśnie.

Moja ocena: 👍👍/5

Tytuł: Niewyjaśnione okoliczności
Autor: dr Richard Shepherd
Wydawnictwo: Insignis
Liczba stron: 456
Data wydania: 31 października 2018


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:



Copyright © 2016 la reine margot , Blogger