4/25/2019

#68 Marta Guzowska "Raj"

Jeśli nie liczyć jednego opowiadania, nie miałam wcześniej do czynienia z twórczością Marty Guzowskiej. Jakoś do archeologicznych kwestii mnie nie ciągnie, zatem dotychczas nie patrzyłam nawet w stronę książek autorki. Kiedy jednak dowiedziałam się, że popełniła ona powieść bez wątków archeologicznych, byłam zaintrygowana. A moja ciekawość wzrosła po zapoznaniu się z fabułą „Raju”.

Zwykle tego nie robię, ale tym razem, żeby przedstawić Wam fabułę, pozwolę sobie zacytować opis z okładki.

Raj na ziemi? Miejsce, gdzie wszyscy są szczęśliwi?

Świat nie składa się już z ulic i domów i drzew. Składa się z alejek w galerii handlowej, słit foci w nowych ciuchach wrzuconych na Insta story, postów na Facebooku i filmików na YouTube. I głodu: głodu uwagi i lajków. Pomiędzy tymi momentami wykreowanej rzeczywistości snują się zombie z telefonami w dłoniach, wypatrując nowych chwil, które mogą pokazać w social mediach. Co się stanie, kiedy ten misternie skonstruowany świat się zawali?

Ostatnia sobota przed długim majowym weekendem. Czy można sobie wyobrazić lepszy pomysł na spędzenie tego dnia, niż odwiedziny w centrum handlowym, zaprojektowanym przez słynnych dekoratorów wnętrz i pełnym wszystkiego, o czym się marzy – albo nie wiedziało, że marzy?

Matka, córka i jej przyjaciółka, dwóch dilerów, złodziej i pracownik korporacji. I czające się zagrożenie. Sześcioro z nich spędza noc w galerii handlowej, siódme ogląda wydarzenia z zewnątrz. Dwoje jest przekonanych, że ich życiu zagraża niebezpieczeństwo, jedno chce zdobyć jak najwięcej lajków, inne pieniądze, ktoś coraz lepiej się bawi, a kto inny chce tylko wypełniać porządnie obowiązki. Każde z nich jest gotowe na wszystko, żeby osiągnąć cel. Nawet zabić.

Co zrobić, gdy raj zmieni się w piekło? Kiedy nie wiadomo, komu ufać? Kto dożyje poranka? Czy istnieje jedna, prawdziwa wersja wydarzeń? I czym jest prawda, jeśli nie wersją wydarzeń, którą, za pomocą mediów społecznościowych, można oznajmić światu.

Co wydarzyło się tamtej nocy?

Brzmi ciekawie? Owszem, ale tylko brzmi.

Przede wszystkim powyższy opis mocno wyolbrzymia kwestie związane z social mediami, bo tych w książce za wiele nie uświadczymy. Jasne - nastoletnie bohaterki często o tym myślą i mówią, ale nie jest to wątek przewodni tej powieści. A jeśli miał być, to przykro mi, ale… nie wyszło. 

Wyszło za to coś bliżej nieokreślonego, pisanego językiem gimnazjalisty i nie niosącego ze sobą większego przesłania. 

Dostosowując się do języka i stylu autorki, mogę śmiało powiedzieć, że robiłam fejspalma średnio co kilka stron. Zdecydowanie nie było tu reakcji w postaci wykrzykiwanego z zachwytem „oł em dżi” - jak to robi młodzież w tej powieści….

Tłumacząc to jednak na język polski i dopasowując swoją wypowiedź do odbiorców, z których choć każdy pewnie rozumie, co napisałam wyżej, ale jednak chce być traktowany przez autora poważnie, spieszę z wyjaśnieniem. Otóż rozumiem, że żyjemy w czasach, kiedy nastolatki używają sformułowań żywcem wyrwanych z internetu i zdarzyło mi się nawet usłyszeć, jak ktoś mówi: „xD”, jednak nie akceptuję tego w literaturze. I akceptować nie będę. Jeśli o mnie chodzi, nie dodaje to historii autentyczności, a jedynie ją infantylizuje. Oczywiście nie mam tu na myśli dialogów, które rządzą się własnymi prawami. Niestety Guzowska nie oszczędza czytelnika również w narracji.

Należy zatem zadać pytanie: dla kogo jest ta powieść? Może osoby rozpoczynające dopiero życie z „dwójką z przodu” będą tym językiem zachwycone. Pod warunkiem, że przeczytają książkę dzisiaj. Bo za rok, czy dwa, ba! Nawet za kilka miesięcy to słownictwo wyjdzie z mody i nikt nie będzie go pamiętał.

No chyba że autorka pomyślała sobie, że ta książka i tak szybko zginie w ciągle zalewającej rynek fali nowości, więc napisała coś na „teraz”. 

„Cipy” i „dziunie”, w różnych odmianach, zdają się stanowić trzon tej opowieści. Te dwa słowa, które w dzisiejszych czasach specjalnie nie powinny nikogo razić, w większym natężeniu zdają się formować dwa widelce, które ze strony na stronę wychodzą z tej książki coraz dalej - w stronę oczu czytelnika. Po to tylko, by się w nie wbić i, przy każdym kolejnym powtórzeniu któregoś z tych wyrazów, przekręcać, aż w końcu dotrą do mózgu…

W pewnym momencie raj zmienia się w piekło. W zamyśle autorki zapewne odczuć mieli to jej bohaterowie, tymczasem to czytelnik czuje się, jakby go ktoś wrzucił w piekielne ognie. 

Nie wiem, jaki był cel tej książki. Serio, fabuła prowadzi donikąd, a w głowie co chwilę, niczym jaskrawy neon, miga pytanie: po co to wszystko? Niestety, wraz z końcem książki pytanie nie zgasło. Dowiedziałam się natomiast, że jeśli śpi się na brzuchu z wyprostowanymi, rozrzuconymi nogami, to wyglada się jak ofiara gwałtu. A także, że aby czytelnik zapamiętał imię bohatera, należy na jedenastu pierwszych stronach umieścić jego imię… trzydzieści jeden razy (sic!) - trzydzieści dwa, jeśli liczyć nagłówek. Ponadto, w razie gdyby ktoś nie potrafił przelać wszystkich swoich myśli na papier w ciągły, niewymuszony i płynny sposób, zawsze można przecież użyć nawiasów. A w nich umieścić dodatkowe, niepotrzebne słowa. (Cóż, przyznam, że jest to jakiś sposób na zwiększenie ilości znaków w tekście…). I tak, normalnie nawias służy do wtrącenia czegoś w zdaniu. U Guzowskiej mamy jednak nawet takie kwiatki, jak nawiasy po kropce - stąd powyższa sytuacja w tejże recenzji.

Pomysł był fajny i byłam naprawdę zaciekawiona. Wykonanie jednak - zarówno fabularne, jak i stylistyczne… Powiedzieć, że pozostawia wiele do życzenia, to powiedzieć za mało.

Ale ja już i tak powiedziałam za dużo…

Czytajcie na własne ryzyko.

A nuż Wam akurat się spodoba?

Moja ocena: 👍/5

Tytuł: Raj
Autor: Marta Guzowska
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 492
Data wydania: 3 kwietnia 2019

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:

Copyright © 2016 la reine margot , Blogger