Po sukcesie ebooków zawierających wiedzę dostępną za darmo sądziłam, że nic mnie już nie zdziwi. Och, jakże się myliłam! Zanim jednak przejdę do meritum, przyznam, że w sumie cieszą mnie takie sytuacje, bo przynajmniej dostarczają mi kolejnych tematów do felietonów. Bo mimo że zdarza się, że ktoś odejdzie z grona moich obserwujących, to mam wrażenie, że jakoś nikt nie ma odwagi wytykać palcem tych absurdów, które dzieją się w blogosferze, a ja nie lubię, jak mówi się o tym tylko szeptem po kątach czy w prywatnych wiadomościach. Pewne rzeczy moim zdaniem trzeba tępić i mówić o nich głośno.
I o ile uważam, że każdy może sobie na własnym blogu robić, co chce - na zasadzie: bloguj i pozwól blogować innym, o tyle czasem mnie krew zalewa, jak ktoś mi podeśle takiego „kwiatka”.
O czym mowa?
Okazuje się, że dzisiaj można żebrać o to, żeby ludzie zapłacili za to, że ktoś bloguje. I nie na zasadzie platformy Patronite, gdzie można zbierać na przykład na lepszy sprzęt do zdjęć, co można usprawiedliwić, jeśli ktoś naprawdę robi piękne fotografie, które na przykład później drukuje i wysyła do swoich sponsorów w ramach podziękowania.
Nie, wyobraźcie sobie, że dzisiaj można prosić o wpłacanie kasy za to, że się prowadzi bloga o książkach. Czyli na chłopski rozum: ktoś dostaje książkę od wydawnictwa, najprawdopodobniej również pieniądze za recenzję i posty na Instagramie, a taki bloger jeszcze montuje na swojej stronie przycisk do płatnej subskrypcji. Żeby mu czytelnicy płacili za to, że robi to, co chce robić. A chce pisać recenzje. I nazywa to „formą wspierania blogerów”…
Na Patronite osoba zbierająca na siebie kasę z góry musi określić, co od niej otrzymają osoby, które wpłacą na nią wyznaczoną kwotę. Czasem są to rzeczy fizyczne, czasem jest to coś związanego bezpośrednio z robotą blogerską. Tymczasem pomysł, o którym ja piszę, polega na tym, że najpierw płacisz „w ciemno”, tak o, bo nie masz co z hajsem robić, a później, jeśli bloger uzna, że wpłacane kwoty mu odpowiadają, to może wymyśli jakieś fajne rzeczy dla subskrybentów…
Już prędzej zrozumiem te ebooki o niczym. A właściwie to ja je wręcz doskonale rozumiem, bo skoro coś się sprzedaje, to czemu tego nie robić. Nie rozumiem strony kupującej, ale o tym już pisałam w felietonie, który znajdziecie tutaj.
A teraz mamy nowoczesną formę żebractwa - na miarę XXI wieku.
Zapłać mi za to, że będę robić to, co dotychczas.
Co dostaniesz w zamian?
Figę z makiem.
To może ja też spróbuję:
Ej, drodzy Czytelnicy, zapłaćcie mi, to wstanę jutro z łóżka.