Jakiś czas temu u którejś z samozwańczych specjalistek od Instagrama przeczytałam, że Instagram wcale nie zmienił algorytmów. Bardzo mnie zdziwiło to stwierdzenie i nie daje mi spokoju. Głównie dlatego, że ludzie łykają takie bzdury jak pelikany i później chodzą i powtarzają. Nie mam oczywiście żadnego dowodu w postaci „pracownik IG powiedział, że…”, ale wystarczy odrobina pomyślunku i obserwacji. Po wyzwaniu Dominiki z @kobiecafotoszkola mogę na własnym przykładzie pokazać Wam, że coś jednak z tą zmianą algorytmów jest na rzeczy.
Wyzwania zwiększają zasięgi na Instagramie
Zacznę od wyjaśnienia, czym jest wspomniane wyzwanie. Dominika prowadzi kursy fotograficzne i dwa razy do roku organizuje na Instagramie #wyzwaniekfs. Przez pięć dni wszyscy chętni publikują zdjęcia na zadane przez Dominikę tematy i wzajemnie się odwiedzają przeglądając posty pod przypisanymi hasztagami - lajkują i komentują. W całości chodzi zarówno o naukę fotografii (Dominika codziennie wysyła newsletter z praktycznymi informacjami, prowadzi live na Instagramie z poradami itd.), jak i o zabawę, ale także o to, by się wzajemnie inspirować, poznawać i... jak by nie było: zwiększać swoje zasięgi.
Pierwszy raz wzięłam w tej zabawie udział w marcu tego roku. Bawiłam się świetnie - zarówno podczas przygotowywania zdjęć, ale też po ich publikacji. Ilość polubień i komentarzy, a także przyrost nowych obserwatorów przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Na podobne efekty liczyłam również tym razem. Niestety Instagram wie lepiej i wyzwanie nie spełniło moich oczekiwań. Poniżej tłumaczę dlaczego.
Porównanie marzec vs wrzesień
Weźmy jedno ze zdjęć, które opublikowałam podczas marcowej edycji wyzwania.
Celowo nie używam tutaj postu, który zdobył wtedy ze wszystkich moich zdjęć największą ilość polubień, bo chcę Wam to pokazać na przeciętnym zdjęciu.
Zdjęcie nie jest brzydkie, ale też - nie oszukujmy się - nie jest to nawet jedna z lepszych moich prac. Dzięki wyzwaniu Dominiki dostało aż 971 serduszek. To rewelacyjny wynik.
Spójrzmy jednak na zasięgi, bo to nas najbardziej interesuje:
Zdjęcie dotarło do 4635 indywidualnych użytkowników, z czego aż 74% mnie w tamtej chwili nie obserwowało. 74% to bardzo, bardzo dobry wynik.
Ale żeby wiedzieć, co tu się zadziało, musimy wejść w te statystyki trochę głębiej.
3572 wyświetlenia z hasztagów to naprawdę sporo jak na takie zdjęcie. Domyślam się (bo jeszcze w Polsce nie mamy opcji sprawdzenia w statystykach, które hasztagi pomogły nam najbardziej), że najlepszą robotę zrobiły tutaj hasztagi związane z wyzwaniem, bo w całej akcji chodzi o to, żeby odkrywać - nie tylko swoje umiejętności, ale też inne zdolne osoby. Co istotne, po tym zdjęciu zaczęło mnie obserwować 8 nowych osób. Podczas całej edycji wyzwania (5 dni) przybyło ich 72.
W tamtym czasie miałam (przed wyzwaniem) 4444 obserwatorów.
Teraz spójrzmy na zdjęcie, które w nowej edycji wyzwania zdobyło najwięcej polubień.
(Uwaga, pro tip! Jak dodasz dwa zdjęcia, to osoby, które zobaczą je za pierwszym razem i nie zareagują, za jakiś czas na swoim głównym feedzie zobaczą drugie z Twoich zdjęć, które być może spodoba im się bardziej i wtedy klikną serduszko 😉).
Liczba polubień:
Zasięg: bida z nędzą…
Wyświetlenia:
Zasięg z hasztagów jest co najmniej żenujący. Dodam, że są tu hasztagi, które zawsze pomagały mi z zasięgiem. Na zdjęciach są również lubiane przez moich stałych odbiorców elementy: regały oraz stosy książek.
Oczywiście o gustach się nie dyskutuje i być może ludziom się te zdjęcia nie podobają - przyjmuję taką możliwość. Tyle tylko, że w pierwszą godzinę zdjęcie miało prawie 300 polubień, co oznacza, że algorytm powinien wypuszczać je dalej - poza grono moich obserwatorów. Tymczasem zasięg, a przede wszystkim wyświetlenia z hasztagów pozostają na żałosnym poziomie.
Im więcej obserwujących, tym gorzej
Obecnie obserwują mnie 5343 osoby.
I tutaj jest miejsce na mój wniosek, który klarował się już od jakiegoś czasu. Odkąd przekroczyłam 5000 obserwujących (a przekroczyłam dwa razy, ponieważ raz wyczyściłam konto z obserwatorów, którzy obserwują tysiące kont, mają nieaktywne konta itd.) moje zasięgi poleciały na łeb na szyję. Widzę sporo osób, które mają 1000-3000 obserwujących i ich zdjęcia mają znacznie więcej polubień.
Można wnioskować, że użyłam słabych hasztagów.
Problem polega na tym, że niedawno przeprowadziłam test. Kilkukrotnie zrobiłam podobne zdjęcia (oczywiście nie kopiując czyjejś pracy, a nie oszukujmy się - ręka z kubkiem na tle biblioteczki nie jest jakoś mega oryginalnym pomysłem, tak jak selfie z czaszką czy flatlay z nogami i śniadaniem na łóżku…) i użyłam tych samych hasztagów, co ktoś z mniejszym kontem, kto pod takim zdjęciem miał blisko tysiąc polubień. U mnie się nie sprawdziło.
A i ja więcej polubień (z wyzwaniem czy bez) zdobywałam, kiedy miałam znacznie mniejsze grono obserwatorów.
Konkluzja jest zatem taka, że owszem, istnieją algorytmy, które ograniczają zasięg. I choćby nie wiem co - nie przeskoczymy tego. A jak mi nie wierzycie, to zajrzyjcie na jakieś konto kogoś kto ma 5-20k obserwujących i zwróćcie uwagę, że liczba polubień waha się (w zależności od jakości zdjęcia) między 5 a 10%. Rzadko kiedy przekraczając 10%. A należy wziąć pod uwagę fakt, że przecież polubienia zgarnia się nie tylko od osób, które nas obserwują.
Zatem nie wierzcie w bajki, że zmiana algorytmów to bzdura.
A przede wszystkim to dzisiaj chyba trzeba już po prostu przyjąć, że „jest jak jest” i zamiast walczyć o zasięgi i polubienia, wrócić do traktowania tego wszystkiego z przymrużeniem oka i po prostu wyciskać z tego fun! I wierzcie mi, że rozumiem, jeśli się frustrujecie, bo ja sama zgrzytam zębami. Nie po to wszyscy się staramy, żeby nasze prace widziała garstka ludzi, do których równie dobrze moglibyśmy wysłać fotografie w prywatnej wiadomości. Tak samo, jak nie po to klikamy „obserwuj” na czyimś koncie, żeby później nie widzieć jego postów. Niestety ta frustracja do niczego nie prowadzi i niczego nie zmieni.
Dlatego właśnie ja od niedawna zmieniam nieco mój profil na Instagramie i też trochę zaniedbałam spójność. Stawiam po prostu na to, co mi się podoba i co sprawia mi radość. I to samo polecam Wam.
Back to basics.