10/07/2019

#94 Stephen King - Instytut

Twórczość Stephena Kinga można kochać albo nienawidzić. Moim zdaniem nie ma innej opcji. Jeśli ktoś twierdzi, że powieści spod pióra mistrza grozy są mu obojętne, należy zadać mu pytanie: Dlaczego? Zazwyczaj wtedy zacznie się wymienianie całej listy powodów, dla których ktoś książek Kinga nie trawi. A wtedy wiadomo, że jest w tej drugiej grupie. Pewnie, jak każdy pisarz, King również ma na swoim koncie książki lepsze i gorsze, ale jedno jest pewne: wobec jego prozy nie można pozostać obojętnym. Czy po lekturze „Instytutu” King zdobędzie nowych fanów czy wręcz przeciwnie? Na co będą narzekać jego dotychczasowi wielbiciele? A może nikt nie będzie miał żadnych zastrzeżeń? 


lareinemargotpl


Stephen King - Instytut


„Instytut” rozpoczyna się od historii Tima Jamiesona, który pod wpływem impulsu decyduje się odstąpić swoje miejsce w samolocie agentowi federalnemu i decyduje się na podróż autostopem. Tim zostawił za sobą całe swoje dotychczasowe życie i zdaje się podróżować bez celu. Tym sposobem trafia do prowincjonalnego miasteczka DuPray, gdzie obejmuje posadę nocnego strażnika.

W międzyczasie młody, bo zaledwie dwunastoletni geniusz, Luke Ellis zamierza właśnie zdawać egzaminy na dwie prestiżowe uczelnie, gdzie będzie mógł zaspokoić swój głód wiedzy. Niestety nie dane mu będzie rozpocząć wymarzone studia, ponieważ pewnej nocy jego rodzice zostają zamordowani, a on sam uprowadzony. Luke budzi się w pokoju, który wygląda jak jego pokój, a jednak nim nie jest, a poza nim w tym obcym miejscu znajdują się również inne dzieci… i ciągle przybywają nowe. A starzy lokatorzy… znikają. Szybko okazuje się, że Instytut to miejsce, gdzie prowadzi się różnego rodzaju eksperymenty na dzieciach wykazujących zdolności telekinetyczne lub telepatyczne. Nieprzyjemne eksperymenty. Zwykle trwają one kilka tygodni, a później dzieci przenoszone są do innej części placówki. Co jednak dzieje się z nimi dalej - nikt nie wie…

Drogi Tima i Luke’a przetną się w dość dramatycznych okolicznościach, a ich spotkanie na zawsze odmieni ich życie.

Stara miłość nie rdzewieje


Choć od dawna nie zaczytuję się w książkach Kinga, wciąż podziwiam jego umiejętność snucia opowieści, które są teoretycznie o niczym, w taki sposób, że ciężko się oderwać. Weźmy na przykład pierwsze 50-60 stron "Instytutu": mamy tu opis bohatera, jego drogi, spotkanych przez niego ludzi i podjęcia przez niego decyzji o pozostaniu na prowincji. Gdyby to był jakikolwiek inny pisarz, człowiek zacząłby się zastanawiać: „Ale halo, Panie King, co mi Pan tu pieprzysz o jakimś Timie, jak przecież opis z okładki mówi, że ta książka ma być o czymś zupełnie innym?”. Opcjonalnie, czytelnik mógłby się zwyczajnie, po ludzku znudzić. Ale nie w przypadku Kinga. Facet ma łeb na karku i, mimo swoich słusznych lat, wciąż potrafi budować nastrój, a że zajmuje mu to kilkadziesiąt, a nie kilkanaście stron? W przypadku kingowego stylu - pełnego trafnych obserwacji i spostrzeżeń, zwłaszcza w zakresie ludzkiej psychiki - jest to wyłącznie zaleta.

King wziął na tapet temat, który nowym czytelnikom może się nieco kojarzyć z popularnym serialem "Stranger Things". Mądry odbiorca doskonale jednak wie, że to ST ma kingowy klimat, a nie odwrotnie. W „Instytucie” większość akcji dotyczy bowiem dzieci, co jest wspólnym mianownikiem pomiędzy serialem a powieścią, prawda jest jednak taka, że King czerpie garściami z całej swojej wcześniejszej twórczości. 

Bo może. 

Znajdziemy tu zatem wiele nawiązań do poprzednich książek autora, ale nie będę zdradzać, jakie ja znalazłam, żeby nikomu nie zepsuć zabawy przy czytaniu.

King pisze coraz gorzej?


Od wielu lat czytelnicy kręcą nosem, że „to już nie ten sam King”, że „facet się wypalił”, a „wcześniejsze książki były znacznie lepsze”. Osobiście mam pewną teorię na ten temat. Kilkanaście lat temu praktycznie nie sięgałam po książki, które nie miały na okładce napisu „Stephen King”, a dzisiaj prawie w ogóle nie interesuję się literaturą zawierającą jakiekolwiek elementy nadprzyrodzone, paranormalne czy jakkolwiek nazwać to, co wyobraźnia Kinga potrafi stworzyć. Kiedy jednak do moich rąk trafia jakaś nowość sygnowana królewskim nazwiskiem, przepadam. I choć fabuła niekoniecznie mnie porywa (patrz: „Outsider”), to czytanie książek Kinga zawsze jest taką samą przyjemnością. Bo ten facet po prostu potrafi pisać. I niezależnie od tego, czy pisze o wściekłym psie, małej podpalaczce, szalonym pisarzu (albo szalonej fance pisarza) czy o prześladowanej w szkole nastolatce albo o dzieciach, na których przeprowadza się eksperymenty, to zawsze opowiadana przez niego historia jest rewelacyjnie skonstruowana. To natomiast, że ja już z niektórych tematów wyrosłam, jest zupełnie inną kwestią...

Następnym razem zatem, kiedy sięgniecie po książkę Kinga i powiecie, że „to nie ten sam King, co kiedyś”, zastanówcie się, czy to King pisze gorzej, czy to Wy, drodzy czytelnicy, wyrośliście z jego prozy i zmienił się Wasz gust.

Wracając jednak do przedmiotu mojej recenzji: „Instytut” to kawał świetnej powieści, która udowadnia, że Mistrz wciąż ma się dobrze.

A nawet bardzo dobrze.

Moja ocena: 👍👍👍👍👍/5

Tytuł: Instytut
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 672
Data wydania: 11 września 2019

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:





Copyright © 2016 la reine margot , Blogger