Okładka nowej powieści Petera Jamesa informuje o jej podobieństwie do książek Dana Browna. Prawdę mówiąc dla mnie jest to wzmianka totalnie zbędna, bowiem książek tego ostatniego nie czytałam i generalnie bardzo nie lubię narzuconego z góry porównywania do twórczości innego autora. Rozumiem zamysł pod względem marketingowym, bo miłośnicy prozy Browna mogą się rzucić na „Niezbity dowód” jak Reksio na szynkę i będzie bestseller. Z drugiej strony jest to trochę strzał w kolano, bo z kolei ci, którym „Kod Leonarda da Vinci” nie przypadł do gustu, ominą powieść Jamesa szerokim łukiem. A to byłaby wielka strata, bo to kawał bardzo przyzwoitego thrillera spiskowego. I jednocześnie jedna z najbardziej wciągających książek, jakie przyszło mi w tym roku czytać.
Peter James - Niezbity dowód
Ross Hunter jest szanowanym dziennikarzem, u którego zjawia się emerytowany uniwersytecki wykładowca, który twierdzi, że Bóg do niego przemówił. Doktor Cook oznajmia, że jest w posiadaniu trzech zestawów współrzędnych prowadzących do miejsc, w których ukryte są relikwie stanowiące dowód absolutny na istnienie Boga. Początkowo Hunter chce zignorować Cooka i podejrzewa, że jest on zwyczajnie świrnięty. Ten jednak nie daje się łatwo zbyć i przekonuje Rossa, by ten chociaż spróbował mu uwierzyć. Wręcza mu pierwsze współrzędne z podkreśleniem, że jeśli Ross zdobędzie to, co znajduje się we wskazanym miejscu, Cook przekaże mu pozostałe dane. Niestety wkrótce doktor zostaje brutalnie zamordowany we własnym domu, a Hunter wiedziony dziennikarską intuicją, coraz bardziej wciąga się w sprawę. Prowadząc swoje śledztwo naraża się jednak wielu osobom i instytucjom. Na świecie jest bowiem cała masa ludzi, którzy zrobią absolutnie wszystko, by zdobyć relikwie.
Czy Bóg naprawdę istnieje?
Choć „Niezbity dowód” liczy sobie sześćset stron, czyta się go błyskawicznie. Po pierwsze dlatego, że na kartach powieści dzieje się bardzo dużo. Wprowadzenie w fabułę wymaga skupienia, jednak wiele ułatwiają krótkie rozdziały, które nadają tej powieści dynamizmu. Po drugie, akcja pędzi na łeb, na szyję i nie daje ani chwili oddechu. Czytelnik ciągle ma w głowie pytanie: co odkryje Hunter? Oraz kto i dlaczego planuje pokrzyżować mu szyki?
Niezależnie od tego, czy jest się osobą wierzącą, temat istnienia Boga czy innej siły wyższej jest czymś, nad czym każdy z nas zastanowił się przynajmniej raz w życiu. James w swojej powieści rysuje bardzo sugestywny i wiarygodny obraz tego, jakie konsekwencje dla całego świata mogłoby mieć odkrycie niepodważalnego dowodu na istnienie Boga. Pokazuje on wszystkie możliwe scenariusze dotyczące niezadowolenia różnego rodzaju ugrupowań religijnych, a także… biznesmenów. Autor nie stroni od wyciągania brudów na światło dzienne i z rozbrajającym tupetem opisuje religię nie tylko jako wiarę, ale również jako sposób na robienie ogromnych pieniędzy.
Peter James nie boi się pokazać, że wszystkie religie świata łączy ze sobą jedno: wyznawcy każdej z nich uważają, że to oni mają rację. I mimo tak dużego postępu nauki, nie potrafią tej swojej racji udowodnić. Dyskusja ciągle przybiera postać tupania nogą przez rozkapryszonego bachora (choć w dzisiejszych czasach ową „nogą” potrafią być niestety karabiny i bomby...) krzyczącego: moja racja jest najmojsza!
Mimo że jest to powieść mająca stanowić dla czytelnika rozrywkę, daje dużo do myślenia. I osobiście po jej lekturze ciągle zastanawiam się nad jednym.
Co musiałoby się stać, żebym bez żadnych wątpliwości uwierzyła w istnienie Boga?
P.S. Ciekawe jest to, że tytuł oryginalny to "Absolute proof"- jak zatem tłumacz z prostego, ale o ile bardziej wymownego "dowodu absolutnego" stworzył "Niezbity dowód" pozostaje dla mnie zagadką...
Moja ocena: 👍👍👍👍👍/5
Tytuł: Niezbity dowód
Autor: Peter James
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 608
Data wydania: 18 września 2019
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu: