1/29/2020

#107 Magda Knedler - Położna z Auschwitz

#107 Magda Knedler - Położna z Auschwitz
W samym tylko styczniu w nowościach książkowych pojawiło się co najmniej siedem pozycji z którymś z obozów koncentracyjnych w tytule. Są wśród nich zarówno reportaże, jak i powieści fabularne. W tych drugich zapewne znajdują się te, które pozostają wierne prawdzie historycznej, a także te, w których obraz obozu jest jedynie tłem dla fikcyjnych wydarzeń. Wiele jest głosów mówiących o tym, że wydarzeń dotyczących horroru II Wojny Światowej nie powinno się fabularyzować. Że te sprawy powinny być opisywane wyłącznie w formie reportażu. Osobiście nie zgadzam się z takimi opiniami, uważam jednak, że do tych tematów należy podejść z odpowiednim wyczuciem.




Magda Knedler takie wyczucie ma, a powieść, którą stworzyła, nie jest ani peanem na cześć Leszczyńskiej ani manifestem nienawiści do nazistów za piekło, jakie zgotowali milionom ludzi. I chwała jej za zachowanie tej powściągliwości, choć opisana przez nią historia w rękach mniej uzdolnionego literata mogłaby przechylić się na którąś z tych stron, lub - co byłoby jeszcze gorsze - być ich połączeniem.

Ponieważ jest to opowieść oparta na prawdziwych wydarzeniach, nie ma się co w jakikolwiek sposób rozpisywać na temat fabuły. Ani tym bardziej jej oceniać, z czym - o zgrozo! - niestety spotkałam się w przypadku recenzji tego typu powieści. Moim zdaniem jedyne kwestie mogące tutaj podlegać jakiejkolwiek ocenie to warsztat literacki oraz prawdziwość przekazu, zgodność z rzeczywistymi wydarzeniami lub prawdopodobieństwo ich wystąpienia.

Czytając „Położną z Auschwitz” czuć, że autorka włożyła w tę książkę całe serce i wprost tytaniczny wysiłek. Jest to opowieść oparta na faktach i - mam wrażenie - trudno szukać w niej autorskich „wymysłów” Knedler, a widać natomiast solidne przygotowanie do tematu. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że główną oś narracyjną oddała w ręce bohaterki fikcyjnej. Na każdym kroku, w każdym zdaniu czuć, że Magda Knedler z góry założyła sobie, że głównym celem jej przekazu ma być autentyczność.

Jak już jednak wspomniałam - w tej autentyczności nie znajdziemy żadnego gloryfikowania Leszczyńskiej przez samą autorkę. Może do tego dojść w myślach czytelnika ze względu na to, czego położna dokonała w niemożliwych warunkach, jednak sądzę, że wrażliwy, a przede wszystkim inteligentny odbiorca będzie rozumiał, że jest to jego własna ocena. Jego własne odczucie.

Nie jest to powieść łatwa, lekka i przyjemna. Ze względu na tematykę teoretycznie nie wypada powiedzieć, że się przez nią mknie, a tym bardziej, że się nią delektuje. A ja jednak zdecyduję się na to stwierdzenie. Bo z jednej strony mamy tu prawdziwą historię, prawdziwego człowieka i sytuacje, na myśl o których aż cierpnie skóra. Z drugiej jednak mamy dzieło literackie, które powinno podlegać takim samym kryteriom oceny jak na przykład kryminał, który w pełni powstał w wyobraźni jego twórcy. 

Zatem powiem, że tak, delektowałam się tą powieścią. Proza Magdy Knedler jest bowiem subtelna i delikatna, choć pisze przecież o okrutnych czasach i niewyobrażalnych wydarzeniach. Nie epatuje jednak brutalnością opisów i wiele pozostawia między wierszami, co tym mocniej oddziałuje na wyobraźnię czytelnika i wręcz ściska go za gardło. Knedler po mistrzowsku wplata między słowa emocje, nie pisząc o nich wprost. 

I to jest właśnie najmocniejsza strona „Położnej z Auschwitz”. Bo jest to powieść świetna narracyjnie, przemyślana pod względem konstrukcji, poprzedzona solidnym researchem i poprawnie wyważona. Magda Knedler jest jednak pisarką, która swoimi słowami dociera nie tylko do inteligencji czytelnika, ale sięga znacznie głębiej i odwołuje się do jego wrażliwości i empatii. To nie jest powieść rozrywkowa i odnoszę wrażenie, że autorka nawet nie umiałaby stworzyć czegoś, co miałoby przynieść komuś jedynie kilka godzin zapomnienia i oderwania od rzeczywistości.

A jeśli nawet potrafi, to ja apeluję, by nigdy tego nie zrobiła.

Bo ja nie chcę czytać tego, co pisze.

Ja chcę to czuć.

Tytuł: Położna z Auschwitz
Autor: Magda Knedler
Wydawnictwo: Mando
Liczba stron: 304
Data wydania: 15 stycznia 2020


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:
lareinemargotpl


1/23/2020

#106 Tomasz Gnat - Braciszkowie Niebożątka

#106 Tomasz Gnat - Braciszkowie Niebożątka
Po fantastykę sięgam dość rzadko. Jeśli zatem wybieram lekturę z tego gatunku, mam znacznie mniejsze oczekiwania niż w przypadku pochłanianych przeze mnie na co dzień kryminałów. Te jednak ostatnio zbyt często rozczarowują mnie wtórnością. I właśnie dlatego uciekam w stronę fantastyki - w poszukiwaniu świeżego powiewu, wietrzyka malutkiego choćby. I w ten sposób trafiłam na debiut Tomasza Gnata.

lareinemargotpl

Tomasz Gnat - Braciszkowie Niebożątka


Bohaterów i antagonistów jest tu wielu, ale centralnym punktem fabularnym powieści jest Katedra. Tajemnicze miejsce, które pojawiło się znikąd i nikt nie wie, czym jest, ani co znajduje się w środku, a rząd ucina wszelkie śledztwa z budynkiem związane. Stoi więc Katedra na środku stolicy i rzuca na nią swój cień. I kusi, choć wielu wie, że Katedry ruszać nie wolno. Najlepiej ignorować jej istnienie. Zdaje się jednak, że wyłącznie odkrycie tajemnic Katedry może dać odpowiedzi na ważne pytania. 

Co poszło nie tak?


Autor zdaje się stawiać sobie za cel zalanie czytelnika słowotokiem, który jest stylistycznie dość trudny do strawienia. Szczególnie na początku Gnat zawiesza czytelnikowi poprzeczkę dość wysoko, wrzucając go pomiędzy nieco przeintelektualizowane zdania, które sprawiają wrażenie, jakby układano je w bólach, ale z satysfakcją, że ktoś później w bólach będzie je czytał. I tak zamiast wartkiej akcji mamy co i rusz zagwozdki, o co właściwie chodzi, kto jest kim, co oznacza, że ktoś jest Czyniącym, bogobójcą albo tytułowym Braciszkiem Niebożątkiem…

Dalej jest już o tyle lepiej, że czyta się tę powieść odrobinę łatwiej. Jakby opadły pierwsze ambicje Gnata i uznał, że to jednak ma być książka dla ludzi. I do końca można było ją doczytać w nieco mniejszych bólach. Głównym jednak moim problemem cały czas było to, że ciągle nie wiedziałam i nie rozumiałam, jak funkcjonuje przedstawiany przez autora świat. I choć był to świat, który wyobrazić sobie potrafiłam i którego duszna i brudna atmosfera wciągnęła mnie bardziej niż niejeden kryminał (a wątki kryminalne tu są, i owszem), to niestety zabrakło tej kluczowej kwestii, która mogłaby przesądzić o mojej wyższej ocenie tej powieści.

Jeśli jest to bezpośrednim wynikiem faktu, że nie czytam na co dzień dziesiątek książek w tym gatunku, to uważam, że sięgnięcie po „Braciszków” potrafi skutecznie zniechęcić do sięgnięcia po inne tego typu lektury. Uważam bowiem, że niezależnie od gatunku, czytelnik powinien zostać przez autora wprowadzony w świat przedstawiony. 

Tutaj tego nie znajdziemy.

A szkoda.

Tytuł: Braciszkowie Niebożątka
Autor: Tomasz Gnat
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Liczba stron: 304
Data wydania: 27.11.2019


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:


1/20/2020

#105 Rob Hart - Magazyn

#105 Rob Hart - Magazyn
Kiedy słyszę pojęcie „dystopia”, od razu zapala mi się w głowie czerwona lampka. Od czasów lektury klasyków gatunku nie udało mi się bowiem trafić na dobrze napisaną, wciągającą i naprawdę inteligentną antyutopię. Dlatego z rezerwą podchodzę do wszystkich tytułów, przy okazji których padają te określenia. Przyznać jednak muszę, że „Magazyn” spełnia wszystkie podręcznikowe kryteria, aby wpisać go w słownik jako przykład. Przede wszystkim jednak „Magazyn” Roba Harta spełnia wszystkie wymogi, by zapisać się w mojej pamięci.

lareinemargotpl


Rob Hart - Magazyn

Zinnia i Paxton poznają się tuż po rekrutacji do pracy w Chmurze - największej firmie na świecie. Wspomniany świat nie jest w najlepszym stanie, ludziom dokuczają temperatury oraz brak wody, nie wspominając już o tym, że klimat zmienił się nie do poznania. Ludzie nie mają pracy, a więc nie mają za co żyć. Wielu z nich zatem rozpaczliwie pragnie zostać zatrudnionych w Chmurze.

Bo Chmura to nie tylko praca. Chmura to całe życie. Chmura to Twój dom i miejsce rozrywki. Chmura daje Ci jedzenie, wodę, poczucie bezpieczeństwa. Chmura daje Ci wszystko.

Paxton jest człowiekiem, który wybrał pracę w Chmurze z konieczności. Miał on bowiem własną firmę, która splajtowała ze względu na działalność Chmury. Początkowo planuje on pracować w Chmurze tylko po to, żeby uzbierać trochę pieniędzy i wyjechać. Zadomawia się jednak w organizacji i odnajduje w strukturze Chmury zaskakująco dobrze. Do tego stopnia, że zaczyna wątpić w swoje wcześniejsze obiekcje co do nowego pracodawcy.

Zinnia zaś zatrudnia się w Chmurze z zupełnie innych pobudek. Wystarczy jednak powiedzieć, że nie dla pieniędzy, bo tych jej nie brakuje… Do realizacji jej planów bardzo przyda się znajomość z nieświadomym jej intencji Paxtonem…

Czytaj i... myśl

Rob Hart stworzył wizję przyszłości, w której zostawia pole do popisu naszej wyobraźni. Nie wyjaśnia on bowiem ani tego, kiedy mają miejsce wydarzenia z jego powieści, ani jak doszło do tego, że świat wygląda tak, jak go opisuje. Czytelnik może sobie ze skrawków informacji poukładać jakiś obraz, ale nie może mieć stuprocentowej pewności, że to właśnie ta kwestia przyczyniła się w pełni do tego, jak przedstawia się opisany przez autora świat. I muszę przyznać, że choć nie jestem fanką tak ogromnych niedopowiedzeń, tak cieszę się, że Hart zdecydował się na ten krok. Dzięki temu historia bohaterów jego książki nabiera więcej wiarygodności, niż gdyby narrator w którymś momencie zaczął nam opowiadać, co dokładnie się wydarzyło.

Nie mogę nie pochwalić autora oraz tłumacza za to, z jaką płynnością czyta się tę powieść. Choć jest napisana językiem prostym i niewymagającym, momentami przywodząc na myśl czytadła, przez które czytelnik przelatuje w oka mgnieniu, to autentycznie wciąga. Historia z początku wydaje się banalna i zmierzająca donikąd - rzekłabym wręcz, że jestem pewna, że wiele osób porzuci tę książkę ze względu na to, że odniosą wrażenie, że „dzieje się wiele, ale nie dzieje się nic”. Tymczasem właśnie to „nic” stanowi tutaj clue. Zrozumieć to jednak można dopiero po lekturze całości.

Nie śmiem porównać tej książki do „Roku 1984” Orwella, choć zostaje on nawet w „Magazynie” wymieniony. Nie śmiem, bo wiem, że może się to wiązać z niepotrzebnymi niesnaskami pomiędzy mną, autorką niniejszego tekstu, a „obrońcami klasyki”. Niemniej każdy, kto „Rok” czytał, z pewnością po lekturze „Magazynu” pomyśli to samo.

Bo oto mamy historię, która nie brzmi wcale nieprawdopodobnie, tym samym sprawiając, że czytelnik drży o losy świata. Bo daleko w przyszłość wcale wybiegać nie trzeba - weźmy pod uwagę choćby bieżącą sytuację w Australii, a jeśli to „za daleko”, to przypomnijmy sobie, kiedy ostatnio nasz kraj odwiedziła prawdziwa zima i utrzymała się w „swoim” czasie. 

Innowatorów, biznesmenów i bogaczy, którzy mogą wszystko, mamy na świecie pod dostatkiem - sądzę, że nie będziemy musieli czekać wcale długo, aż ktoś wpadnie na pomysł podobny do tego opisanego przez Roba Harta. I choć jako jednostki posiadamy jakąś inteligencję, to jako masa jesteśmy bezrozumni, a psychologia tłumu może nas popchnąć do podejmowania decyzji, które może nie do końca są zgodne z naszym sumieniem. Ale przecież „miliony much nie mogą się mylić”, prawda?

Bierzcie i czytajcie. 
Bo oto do Waszych rąk trafia coś więcej niż tylko zwykła rozrywka.
Oto książka, którą nie tylko świetnie się czyta.

Oto książka, która daje do myślenia.

A to, mam wrażenie, w dzisiejszych czasach jest coraz rzadsze.

Moja ocena: 👍👍👍👍/5

Tytuł: Magazyn
Autor: Rob Hart
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 496
Data wydania: 29 stycznia 2020

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:





1/19/2020

Czy warto kupić kosmetyki HelloBody?

Czy warto kupić kosmetyki HelloBody?
Znalezienie odpowiednich produktów do demakijażu, oczyszczania i pielęgnacji twarzy nie jest prostą sprawą. Nie da się bowiem w pełni polegać na opiniach innych ludzi (choć jest to częsta praktyka), bo każda skóra jest inna i to, co sprawdziło się u jednej osoby, u drugiej może nie przynieść żadnych efektów lub wręcz zaszkodzić. W ostatnim półroczu wypróbowałam mnóstwo kremów, toników i żeli do mycia twarzy i żaden z nich nie spełnił moich oczekiwań. I choć w przypadku kosmetyków rzadko kieruję się poleceniami innych osób (powód powyżej), to kiedy widziałam co chwilę kosmetyki HelloBody u Ani z @fashionablecompl, stwierdziłam, że właściwie można by spróbować i wysłałam list do Mikołaja. 😉 Komplet kosmetyków faktycznie znalazłam pod choinką i od tamtej pory używam ich codziennie. Nie są to tanie produkty, dlatego dla tych, którzy się nad ich zakupem zastanawiają i oczekują szczerej opinii, postanowiłam te kosmetyki zrecenzować i odpowiedzieć na pytanie: czy warto kupić kosmetyki HelloBody.

lareinemargotpl


Czy warto kupić kosmetyki HelloBody?

Jak napisałam wyżej, produktów HelloBody z serii COCO używam od Gwiazdki, a więc już od ponad trzech tygodni. Myślę, że jest to wystarczający czas, by móc powiedzieć o nich coś więcej niż to, że obłędnie pachną. Bo to akurat jest prawda - używanie produktów HelloBody jest przede wszystkim bardzo przyjemne ze względu na zapach. Choć nigdy nie byłam fanką kokosa, tak aromat tych kosmetyków bardzo przypadł mi do gustu.

lareinemargotpl


Cały zestaw to VIVA FACE i składa się z ośmiu produktów. Są w nim takie, które mnie zachwyciły, ale i takie, które uważam za przeciętne. Każdy z nich opisuję poniżej.

Usuwanie makijażu - COCO MELT

lareinemargotpl


Zdecydowanie mój faworyt z całego zestawu. Nie przepadam za zmywaniem makijażu, jest to czynność, która dotychczas była dla mnie przykrym obowiązkiem na koniec dnia. Nie znoszę pocierania płatkami nasączonymi jakimś płynem czy żelem o skórę, która jest już i tak zmęczona całodziennym noszeniem makijażu. I wtedy wchodzi on… COCO MELT to najlepszy wyrób do demakijażu, z jakim miałam do czynienia. Naprawdę! R E W E L A C J A!

Produkt jest w formie balsamu, który nakładamy na buzię i lekko go rozprowadzamy, a on zmienia się w olejek, który zmywa makijaż. Jak już rozetrzemy go na całej twarzy, wystarczy go zetrzeć płatkami kosmetycznymi.

To jest o tyle fajne, że najpierw nakłada się kosmetyk, który nie podrażnia skóry, a dopiero później używa się płatków. I powiem Wam, że zmywanie makijażu nigdy jeszcze nie było dla mnie tak przyjemne!

COCO MELT kosztuje 99,90 zł, a opakowanie zawiera 90g produktu. Wydawać by się mogło, że to mało, ale jest bardzo wydajny i to jest kosmetyk, do którego na pewno będę wracać.

Oczyszczanie twarzy - COCO FRESH i COCO CALM

lareinemargotpl


Po użyciu balsamu do demakijażu przechodzę do oczyszczania i zmycia pozostałości olejku i ewentualnych resztek makijażu za pomocą pianki COCO FRESH. Do umycia całej buzi i szyi wystarczy jedna pompka. Nie mogę jednak powiedzieć o tym produkcie specjalnie dużo. Owszem, myje, jest przyjemny dla skóry i ładnie pachnie, ale osobiście uważam, że przy cenie 99,99 złotych za zaledwie 100 ml nie ma w tym produkcie nic nadzwyczajnego.

Podobnie sprawa ma się w przypadku toniku COCO CALM, który jest następnym krokiem mojej nowej rutyny pielęgnacyjnej. Rzec by się chciało wręcz: tonik jak tonik. Fajnie, że nie zawiera alkoholu, co czuć zarówno w zapachu, jak i w kontakcie toniku ze skórą. Producent zaręcza, że tonik pomaga utrzymać nawilżenie skóry, ale prawdę mówiąc podejrzewam, że gdybym pomijała ten krok i przechodziła od razu do kremu, moja skóra wyglądałaby dokładnie tak samo… COCO CALM kosztuje 84,99 złote, a opakowanie to 150 ml. Znowu: mało, aczkolwiek przyznaję, że przy oszczędnym użytkowaniu (ale dwa razy dziennie) zużyłam dopiero 1/4 butelki.

Oczyszczanie i matowienie - COCO WOW

lareinemargotpl


Maseczka, którą zachwyca się pół Instagrama, opinie są bardzo pozytywne, a ja nie do końca wiem, gdzie jest to WOW. Używam dwa razy w tygodniu i owszem, zaraz po użyciu skóra jest bardzo ładnie zmatowiona, ale jest to efekt bardzo krótkotrwały. Mam cerę mieszaną, ale z tendencją do przesuszania - owszem: nos, czoło i broda potrafią mi się świecić, ale poza sezonem letnim nie jest to uciążliwe. Nie zauważyłam również obiecywanego przez producenta oczyszczenia porów. Musiałabym używać jej codziennie, żeby utrzymać efekt zmatowienia, a tymczasem zaleca się stosowanie jej 2 do 3 razy na tydzień. Jest to kosmetyk, który oceniam pozytywnie, ale cena wynosi 119,99 zł za 50 ml i w takim wypadku bez promocji nie kupiłabym go ponownie.

Pielęgnacja na dzień - COCO DAY 

lareinemargotpl


Krem, z którego faktycznie jestem zadowolona. Bardzo ładnie nawilża, świetnie się wchłania. No i to, co dla mnie jest bardzo ważne w przypadku kremu, który nakładam pod makijaż: nie zostawia na buzi żadnego filmu, który mógłby się „rolować" w kontakcie z bazą lub podkładem. A niestety przy wielu produktach spotkałam się z tym problemem, że po nałożeniu na buzię one się w ogóle nie wchłaniały, tylko zostawały jako warstwa pomiędzy skórą a makijażem. 

Po COCO DAY skóra jest miękka i wygładzona. Widocznie.

Pojemność 50 ml w cenie 134,99 zł. 

Pielęgnacja na noc - COCO DREAM, COCO SOFT i COCO SMOOTH

lareinemargotpl


Kremu pod oczy COCO SMOOTH można używać również na dzień, co robię w dni, w które nie nakładam makijażu. Zazwyczaj jednak dodaję go do mojej wieczornej rutyny pielęgnacyjnej. Szybko się wchłania i jest zaskakująco wydajny. I faktycznie, muszę przyznać, wygładza. Uważam jednak, że cena 99,99 zł za 15 ml jest mocno przesadzona. Mam dwa opakowania, ale nie wiem, czy po ich zużyciu wrócę jeszcze do tego produktu. Chyba że skorzystam z promocji, ale o tym przeczytacie w podsumowaniu dzisiejszego wpisu.

COCO DREAM to regenerujące serum na noc, które ponoć ma „działać cuda”. Zawiera kwas hialuronowy, olej z wiesiołka i Repair Complex CLR ™ - czymkolwiek to ostatnie jest… Przyznam, że celowo przez pierwszy tydzień używania kosmetyków HelloBody nie używałam tego serum, żeby sprawdzić działanie samego kremu na noc. Używam go zatem od dwóch tygodni i prawdę powiedziawszy nie widzę różnicy miedzy używaniem samego kremu a serum i kremu razem. Jeśli zauważę zmianę po upływie dłuższego czasu, zaktualizuję ten post. Serum to znowu wydatek rzędu 134,99 zł za pojemność 30 ml. W tej chwili jestem zdania, że można się spokojnie bez niego obyć.

Krem do twarzy na noc COCO SOFT to mój drugi ulubieniec z tej linii zaraz po COCO MELT. Już po jednym (!!!) użyciu na następny dzień zauważyłam, że moja skóra jest dużo lepiej nawilżona i gładsza. Coś takiego nie przytrafiło mi się przy żadnym kremie na noc i choć wcześniej często zdarzało mi się pójść spać bez smarowania buzi kremem (tak, wiem, ciężki grzech), tak teraz nie wyobrażam sobie, żeby moja buzia nie dostała porcji tego cudownego nawilżacza na czas mojego snu. 99,99 zł za 50 ml - nie umiem powiedzieć, ile już go zużyłam, ale na posmarowanie całej buzi, szyi i dekoltu wystarcza mi jedna pompka. 

Pielęgnacja ust - zestaw COCO LIPS

lareinemargotpl


Zestaw składa się z peelingu COCO KISS i balsamu COCO RICH. Jest naprawdę świetny i pisałam o nim w tym wpisie jako o jednym z moich kosmetycznych faworytów ubiegłego roku. Oba produkty mają taką samą pojemność - po 15 ml, a za zestaw zapłacimy 129,99 zł. Lubię te produkty bardzo, ale nie aż tak... Cena jest zdecydowanie zbyt wysoka.

Czy zatem warto kupić kosmetyki HelloBody?

Tak, pod warunkiem, ze skorzysta się z promocji. Na Instagramie bardzo często można trafić na kody promocyjne, które wahają się między 15 a 50%. Na Black Friday rabat wynosił nawet 60%. I tak, za połowę ceny można się zdecydować na zakup, szczególnie jeśli wybierzemy któryś z większych zestawów. 

Ja na pewno będę wracać po COCO MELT i COCO SOFT. Co do pozostałych kosmetyków - nie powiem, że są złe, bo absolutnie nie są, ale nie jestem jeszcze pewna, czy będę do nich wracać. W przyszłości może jeszcze wypróbuję inne produkty HelloBody, być może trafię na coś tak idealnego jak MELT i SOFT.

Ostatecznie powiedzieć mogę tyle, że ogólnie jestem bardzo zadowolona z mojego świątecznego prezentu, jednak w regularnej cenie nie kupiłabym żadnego z tych kosmetyków. Zwłaszcza że podliczając wszystkie powyższe produkty, wychodzi nam kwota w okolicach tysiąca złotych… Nawet patrząc na obecną cenę zestawu (bez COCO LIPS) przedstawioną na stronie - 699,99 zł, uważam, że to wciąż dużo za dużo. 


Jeśli więc zastanawiacie się nad zakupem, polecam poszukać kodu rabatowego na minimum czterdzieści procent. Jeśli taki znajdziecie - kupujcie. Raczej nie będziecie zawiedzione. 




1/14/2020

#104 Harlan Coben - "O krok za daleko"

#104 Harlan Coben - "O krok za daleko"
Najnowsza powieść Harlana Cobena do księgarń trafia dopiero teraz, w połowie stycznia. Ja jednak miałam okazję już ją przeczytać, a właściwie minął już ponad miesiąc, odkąd ją skończyłam. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Albatros otrzymałam ją bowiem podczas spotkania, na którym poza otrzymaniem paczki z prezentami, brałam udział w przedpremierowym seansie filmu „Kod Dedala”, którego recenzja znajduje się tutaj.

lareinemargotpl

Harlan Coben - O krok za daleko


Nie jestem ogromną fanką powieści Cobena. Owszem, lubię, ale nie rzucam się na każdą jego premierę jak szczerbaty na suchary. Pamiętam, że pierwszą przeczytaną przeze mnie książką tego autora była „Mistyfikacja”, która wówczas bardzo mi się podobała. Mam jednak wątpliwości, czy dzisiaj oceniłabym ją tak samo. Mój gust literacki nieco się bowiem zmienił, a mój mózg dużo bardziej szczegółowo analizuje czytany tekst. I wziąwszy pod uwagę świeżo przeczytany najnowszy tytuł Cobena, obawiam się, że „Mistyfikacja” dzisiaj nie zrobiłaby na mnie większego wrażenia…

Jeśli zaś chodzi o „O krok za daleko”, wyjątkowo pozwolę sobie nie pisać tu ani słowa na temat fabuły książki, ponieważ żebym mogła ją opowiedzieć, musiałabym zbyt wiele zdradzić. A opis z okładki jakoś zupełnie mi się z fabułą nie klei. Zwłaszcza jego koniec, w którym mowa o tym, że „Simon posunie się nawet… o krok za daleko”, kiedy tymczasem mam wrażenie, że to nie on wykonał krok, o którym mowa…

Choć mamy tutaj typową dla Cobena plątaninę zdarzeń i głęboko skrywanych tajemnic, mam wrażenie, że - wbrew opiniom, które już się o tej powieści pojawiły - autor tą książką zalicza spadek jakościowy. Jakieś to wszystko wtórne, bez wyrazu, bohater niezwykle irytujący, a zakończenie i rozwiązanie sprawy przekombinowane i mało wiarygodne…

lareinemargotpl


Nie do końca rozumiem popularność autora w naszym kraju, ale o gustach się nie dyskutuje. Jestem więc przekonana, że kolejny raz Coben zgarnie w większości pozytywne recenzje. Dla mnie jednak była to lektura przeciętna, czytadło, którego już nawet za dobrze nie pamiętam.

Nie, żeby tę powieść źle się czytało, bo tego akurat Cobenowi odmówić nie mogę (oraz tłumaczce), ale fabularnie zupełnie mnie ta książka nie porwała. Czytając ją, wręcz śpiewałam pod nosem w kółko jedną frazę z dawnego przeboju:

„Ale to już było…”.


I jak dla mnie może więcej nie wracać. 

Moja ocena: 👍👍/5

Tytuł: O krok za daleko
Autor: Harlan Coben
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 448
Data wydania: 15 stycznia 2020
Copyright © 2016 la reine margot , Blogger