Nie miałam w planach tej lektury. Przyznaję od razu, że zabrałam się za tę książkę wyłącznie dlatego, że Wydawnictwo przysłało mi ją w ramach niespodzianki, a ponieważ jest to współpraca, którą sobie cenię, postanowiłam, że dam tej powieści szansę. W trakcie czytania okazało się, że była to słuszna decyzja, choć mam też kilka zastrzeżeń.
Konrad Grześlak - Miasto iluzji. Pistolety
Marcin Bielawski jest zwykłym urzędnikiem, którego rodzina wkrótce się powiększy. Pewnego dnia spotyka podstarzałego aktora, który przypomina mu o scenariuszu, który Marcin pisał na studiach z kolegą, Arturem i prosi go, by go skończył. Żeby to zrobić, Marcin musi przeprowadzić małe śledztwo, ponieważ… Artur został pobity ze skutkiem śmiertelnym osiem lat wcześniej, a scenariusz opierał się na jego prawdziwym życiu.
W międzyczasie ktoś informuje dziennikarza, Andrzeja Rylewskiego, o scenariuszu, sprawie Artura i Marcinie. Mężczyzna nawiązuje z urzędnikiem kontakt i szybko okazuje się, że sprawa jest bardziej skomplikowana, niż się początkowo wydawało.
Mężczyźni nie ufają sobie wzajemnie, ale starają się wspólnie odkryć, co działo się przed śmiercią Artura.
Mogło być gorzej
Na początku wyjaśnię może dlaczego mnie ta powieść nie zainteresowała. Tytuł jest świetny, ale podtytuł już mnie nieco odrzucił i sugerował mi coś zupełnie innego, niż finalnie znalazłam w książce. Ale najgorszą kwestią były blurby na okładce. Zarówno ten na froncie, jak i ten z tyłu pod opisem. Absolutnie nie chcę nikogo obrażać, a obu autorów znam osobiście i bardzo szanuję. Jednak treść tych konkretnych zapowiedzi brzmi dla mnie tak, jakby Panowie napisali je na siłę. A to z kolei sugeruje, że książka jest po prostu słaba. Oczywiście jest to wyłącznie moje subiektywne odczucie, ale właśnie to sprawiło, że nie miałam na „Miasto iluzji” kompletnie ochoty…
Finalnie jednak muszę przyznać, że Grześlak mnie bardzo pozytywnie zaskoczył. Choć początkowo, głównie ze względu na moje nastawienie, historia mnie nie porwała, to poprawny styl autora sprawił, że czytałam dalej… I mniej więcej w połowie byłam już tak wciągnięta w akcję, że nie mogłam się oderwać. To, co się Grześlakowi najlepiej w „Mieście iluzji” udało, to trzymanie czytelnika w napięciu. I za to zdecydowanie należą mu się brawa.
Nie obyło się jednak bez wad. I niestety trochę ich jest.
Zacznę od wady głównej - wątków pobocznych, niezwiązanych bezpośrednio ze sprawą kryminalną. Konkretnie mowa tutaj o życiu osobistym głównego bohatera, Marcina. Jego żona jest w siódmym miesiącu ciąży, na głowę zwala im się matka Marcina, która miesza w ich życiu rodzinnym. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że ten wątek jest wciskany znienacka pomiędzy inne sceny, po czym pod koniec książki kompletnie znika…
Tak, jak zresztą znika sam bohater. I tutaj mamy wadę drugą. Mniej więcej do połowy książki czytelnik może być przekonany, że głównym bohaterem tej powieści jest Marcin. Tymczasem dalej jego miejsce zajmuje dziennikarz Andrzej i to on finalnie odgrywa największą rolę w zakończeniu. A co się z naszym bohaterem stało? Cóż, tego nie wiadomo…
No i właśnie. Trzeci i największy mój zarzut wobec tej historii jest taki, że nie otrzymujemy tutaj rozwiązania głównej zagadki. I o ile rozumiem „prawo serii”, to jednak śledztwo prowadzone przez bohatera powinno mieć jakiś finał. Może on być zaskakujący i nie dający pełnego obrazu sytuacji, ale tutaj wątek sprawy, nad którą pracuje Marcin po prostu się urywa. W związku z czym po lekturze pierwszą moją myślą było: „przeczytałam 400 stron i nie wiem, po co”…
Fakt, że jestem ciekawa, co będzie dalej. Fakt, że ogólnie rzecz biorąc, „Miasto iluzji” to dobra książka. Ale jesienią, kiedy pojawi się druga część, nie będę już pamiętała, co było w poprzedniej. Nie chcę tutaj obrażać autora i jego pracy, bo uważam, że to bardzo dobry i oryginalny (o co ciężko w tym gatunku) debiut, ale w międzyczasie zdążę przeczytać kilkadziesiąt innych książek. Ogólny zarys fabuły być może utkwi w odmętach mojej pamięci, ale - będę szczera - bardzo w to wątpię.
Gdybym mogła od razu przeczytać kolejny tom, z pewnością bym to zrobiła. Czy będę chciała to zrobić za kilka miesięcy? Naprawdę nie wiem. Za to chętnie przeczytałabym powieść „stand alone” autorstwa Grześlaka.
Kiedy już wymieniłam wszystkie swoje zarzuty wobec „Miasta iluzji”, pragnę jednak jeszcze raz podkreślić, że to naprawdę przyzwoity kryminał. Tu i ówdzie można by go trochę doszlifować, ale czyta się Grześlaka bardzo przyjemnie.
Zatem Panie i Panowie, kolejny „kryminalista” wkroczył na polską scenę literacką. Nie zrobił tego z przytupem, ale myślę, że są jeszcze na to szanse.
Tytuł: Miasto iluzji. Pistolety
Autor: Konrad Grześlak
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 15 kwietnia 2020
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu: