Ostatni raz z twórczością Deana Koontza miałam do czynienia kilkanaście lat temu. Nie pamiętam już tytułu książki, którą czytałam jako ostatnią, ale pamiętam, że mi się podobała. Postanowiłam zatem zweryfikować swoje ówczesne gusta i kiedy dowiedziałam się o wznowieniu przez Wydawnictwo Albatros „Oczu ciemności”, sięgnęłam po nią bez większego zastanowienia.
Dean Koontz - Oczy ciemności
Tina Evans szykuje się do premiery swojego życia. Kobieta ciężko pracowała, aby przygotowana przez nią rewia, która ma się odbywać w jednym z hoteli w Las Vegas, osiągnęła sukces. Nie było to łatwe zadanie, gdyż Tina rok wcześniej straciła syna, który zginął w wypadku podczas wycieczki. Jej małżeństwo się rozpadło, a praca była jedyną rzeczą, która sprawiała jej jakąkolwiek radość.
Premiera rewii okazała się spektakularnym sukcesem, a podczas owego wieczoru Tina poznała przystojnego prawnika, Elliota. Wydawać by się mogło, że Tina znów ma szansę na szczęście. Jednocześnie jednak zaczynają się dziać rzeczy, których nie da się w żaden sposób wytłumaczyć. Pewne jest tylko jedno: ktoś chce, żeby kobieta uwierzyła, że jej syn nie zginął.
A ktoś inny chce, żeby nigdy nie poznała prawdy.
Wybitnie zła książka
Gdyby to była jedyna książka Koontza, jaką było mi dane przeczytać, nigdy więcej nie sięgnęłabym po twórczość tego pisarza. „Oczy ciemności” są bowiem historią tak płytką, banalną i absolutnie niewiarygodną, że ciężko mi nawet znaleźć na to odpowiednie słowa… Dlatego, choć zwykle tego nie robię, pozwolę sobie posłużyć się przykładami.
Przykład pierwszy: prawnik Elliot Stryker ma za sobą karierę w wywiadzie wojskowym. Można by zatem sądzić, że człowiek ten powinien cechować się nieprzeciętną inteligencją, przenikliwością i odwagą. Jedna z książkowych postaci mówi nawet o nim, że był najbystrzejszym agentem, z jakim tamtemu przyszło współpracować. Tymczasem Stryker, którego poznaje czytelnik, jest średnio rozgarniętym przeciętniakiem, który popełnia szkolne błędy na każdym kroku… Na dodatek z jego ust padają teksty w stylu: „sam mam stracha, jak tylko pomyślę o tych strasznych typach”… Twardziel z wywiadu jak się patrzy!
Przykład drugi: powieść utrzymana jest w klimatach niskobudżetowego filmu sensacyjnego klasy B. Szybka akcja, jeszcze szybsze relacje (para głównych bohaterów po kilku dniach znajomości co chwilę powtarza sobie: „znam cię bardzo dobrze”…), brak jakiejkolwiek głębi psychologicznej i solidnych fundamentów położonych pod motywacje bohaterów, ekspresowe wyjaśnienie całej sprawy i… kurtyna.
A skoro już przy filmach klasy B jesteśmy, to nie można nie wspomnieć o okropnych dialogach. A te są tak słabe, że nawet nie będę tu umieszczać przykładu, bo nie dam rady nawet na nie ponownie spojrzeć…
Przejdźmy zatem do przykładu trzeciego. „Oczy ciemności” są powieścią multigatunkową. Znajdziemy tu (przynajmniej z założenia): sensację, thriller, sci-fi, horror, a także romans. I niestety nie jest to mieszanka wybuchowa, określiłabym ją raczej jako niewypał. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że autor wybrał najgorsze możliwe rozwiązania ze wszystkich tych gatunków i wcisnął je w jedną książkę. I tym sposobem pomiędzy strzelaninami, wybuchami i wątkami nadnaturalnymi, mamy poetyckie wstawki w stylu: „Jest tak, jakby… jakby sama noc na nas patrzyła…(…)”. Domyślam się, że miało to wywołać w czytelniku jakieś emocje. Udało się: poczułam niesmak.
Staram się pisać swoje recenzje bez zdradzania zbyt wielu szczegółów fabuły, dlatego na powyższych przykładach poprzestanę. Moim zdaniem jest to wybitnie zła książka i jeśli ktoś ma chęć po nią sięgnąć, to najlepiej, żeby całkowicie wyłączył przy niej myślenie. W innym wypadku będzie się potykać o absurdy fabularne i sztywne dialogi. Całe szczęście Koontz w posłowiu trochę się rehabilituje przyznając, że dostrzega wady tej powieści, co pozwala mi wierzyć, że jednak te czytane i chwalone przeze mnie naście lat temu, nie były aż tak słabe…
Ale powieść „Oczy ciemności” właśnie taka jest.
Po prostu słaba.
Tytuł: Oczy ciemności
Autor: Dean Koontz
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 14 września 2009 (pierwsze polskie wydanie), 6 maja 2020 (wznowienie)
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu: