Kiedy dwie z moich koleżanek „po fachu” napisały, że jest to najlepsza książka Magdy Knedler, wiedziałam, że jak tylko „Szepty…” trafią w moje ręce, rzucę wszystko i zatopię się w lekturze. Jestem ogromną fanką stylu autorki i moje oczekiwania wobec tej powieści skupiały się wyłącznie na tym aspekcie. Nie przeczytałam nawet opisu fabuły, po prostu chciałam obcować z dojrzałym językiem i emocjami, jakie dotychczas książki Knedler we mnie wywoływały.
Magda Knedler - Szepty z wyspy samotności
Powieść podzielona jest na trzy perspektywy. Pierwszą jest pochodzący z 1936 roku dziennik mieszkańca Spinalongi - greckiej wyspy, na którą zsyłani byli chorzy na trąd. Thimios przebywa na wyspie szósty rok, kiedy poznajemy jego losy. Mężczyzna bardzo interesuje się sprawą nowo przybyłej kobiety, Zoi, która niedługo po postawieniu stopy na Spinalondze popełnia samobójstwo. Niby nie byłoby w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że na wyspę przybywa się właśnie po to, żeby na niej umrzeć i wielu przed Zoi już wzięło los w swoje ręce, nie czekając na rozwój choroby. Thimios czuje jednak, że za tą sprawą kryje się coś więcej.
Druga perspektywa to dziennik nastolatka, Talosa, który rozpoczyna się w roku 1966. Talos jest wychowywany przez rodziców z dala od rówieśników. Nie uczęszcza do szkoły, nie wychodzi i nie robi właściwie nic, co robią trzynastoletni chłopcy. Pewnego dnia chłopiec słyszy dziwne dźwięki dochodzące ze strychu, który według rodziców jest całkowicie pusty…
I w końcu trzecia historia: wykładowca uniwersytecki, Mirek Jung, po raz pierwszy od siedemnastu lat staje twarzą w twarz z kobietą, która niegdyś złamała mu serce i… od tamtej pory mieszka w Grecji, całkiem niedaleko Spinalongi…
Styl to za mało
Z bólem serca muszę przyznać, że kompletnie mnie ta historia nie porwała. Opowieść Thimiosa owszem, miała w sobie coś interesującego, ponieważ kryła się w niej zarówno intrygująca zagadka, jak i wbijający w fotel opis realiów panujących w owych latach na wyspie. Jednak ani wątek dotyczący Talosa, ani współczesna historia Junga i jego dawnej miłości, zupełnie mnie nie interesowały.
Choć Magda Knedler operuje bardzo ładną polszczyzną i zaszywa pomiędzy wierszami wiele niedopowiedzeń, które zwykle w jej książkach bardzo mnie ujmują, tak niestety „Szepty z wyspy samotności” bardzo mnie rozczarowały fabularnie. Historia, która według mnie nie do końca trzyma się kupy ze względu na niewielką wiarygodność postępowania zarówno Junga, jak i jego byłej dziewczyny, której motywacje nie są moim zdaniem niczym podparte.
Po przeczytaniu „Szeptów…” zajrzałam w końcu do opisu książki, który widnieje na tylnej okładce. I owszem, zgodzę się, że jest to opis pasujący do dzienników Thimiosa. Cała reszta jednak została na okładce zupełnie pominięta, a stanowi jakieś 2/3 powieści…
W całej tej historii brakuje mi celu. Knedler sięgnęła po świetny i intrygujący temat (mało kto bowiem pewnie słyszał o tej wyspie) i przerobiła go na opowieść o… No właśnie. Nie mam pojęcia, o czym była większa część tej powieści. Skończyłam czytać tę książkę ponad tydzień temu i choć od tamtej pory się nad tym głowię, nie umiem powiedzieć, ani o czym, ani po co była ta historia.
Oddaję jedynie sprawiedliwość i jak zawsze chylę czoła stylowi autorki, który tym razem również mnie ujął. Niestety okazało się, że to jednak za mało…
Tytuł: Szepty z wyspy samotności
Autor: Magda Knedler
Wydawnictwo: Mando
Data wydania: 6 maja 2020
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu: