Ten rok nie upływa mi pod znakiem czytania. Od stycznia przeczytałam zaledwie kilka pozycji, a czas poświęcam na inne czynności. Kiedy jednak otrzymałam informację, że mój blog znalazł się w setce najlepszych polskich blogów w rankingu SeeBloggers (całe zestawienie do pobrania tutaj), poczułam, że czas najwyższy odkurzyć bloga i wrócić do regularnego publikowania wpisów. Tylko… o czym pisać na blogu poświęconym książkom, kiedy nie czyta się prawie wcale?

Powodów tego, że rzadko w tym roku sięgam po książki, jest wiele. W pierwszej kolejności chodzi o czas, którego większość poświęcam na rozwijanie swojej firmy - the pretty art. Pod tą marką kryją się piękne dekoracyjne przedmioty tworzone przeze mnie z żywicy epoksydowej, takie jak tace czy podstawki dekoracyjne. Przede wszystkim jednak the pretty art to ogromny wybór absolutnie unikalnych i przepięknych zakładek do książek. Tworzenie, robienie zdjęć, umieszczanie w sklepie online (tutaj), administracja zamówień i wysyłanie paczek to obecnie moje główne zajęcia. Dlatego kiedy już cały dzień męczę oczy przy tych czynnościach, wieczorem prędzej obejrzę jakiś film niż sięgnę po książkę…
Nie zmienia to jednak faktu, że chętnie bym coś przeczytała. To taka wewnętrzna potrzeba, którą zna każdy miłośnik książek. To ta uporczywa myśl, która co chwilę pojawia się w głowie: „Coś bym przeczytała”. Problem jednak polega na tym, że… nie mam co. Nie potrafię się odnaleźć w zalewie nowości, opis żadnej z premierowych książek w tym roku nie sprawił, że poczułam, że MUSZĘ coś przeczytać. Owszem, było kilka pozycji, na myśl o których serducho mi szybciej zabiło, jednak każda z nich mnie rozczarowała, a niektórych nawet nie doczytałam do końca. Coraz częściej zatem patrzę na swoje bogato zastawione regały i sięgam po pozycje lekko już przykurzone, licząc na to, że wśród nich znajdę tę jedną perełkę. Choć jedną ksiażkę, która pochłonie mnie bez pamięci, której kartki będą się same przewracać i przez którą zarwę nockę, bo nie będę się mogła oderwać.
Zatrzymajmy się tutaj na chwilę. Jako bardzo aktywna użytkowniczka Instagrama i jako bloger książkowy obracam się w grupach ludzi związanych z książkami. Na wielu kontach jednak prezentowane są głównie nowości właśnie. Jest to całkowicie naturalne zjawisko, ale dość smutne. Bo co z tymi książkami, które mają 2, 5 czy nawet 10 lat? Przecież wsród nich może znajdować się coś, co może się okazać czyjąś „książką życia”. Może będzie tam pozycja, która zrobi na kimś tak ogromne wrażenie, że tzw. „kac czytelniczy” będzie tę osobę męczyć tygodniami? Albo po prostu książka, którą będzie się świetnie czytało i na kilka czy kilkanaście godzin oderwie nas od rzeczywistości przenosząc do swojego świata?
To był jeden z głównych powodów, dla których założyłam na Instagramie akcję #mójstoshańby (możecie o niej przeczytać tutaj), która - w dużym skrócie - polega na wyczytywaniu książek, które już jakiś czas zalegają na naszych regałach i nie mogą się doczekać na swoją kolej. Sama odkryłam w ten sposób kilka fantastycznych pozycji i głównym celem akcji - poza zmniejszaniem zaległych stosów oczywiście - jest odkrywanie „zapomnianych” książek. Bo wśród nich naprawdę może się kryć coś absolutnie wyjątkowego.
Ale! Jak każdy mól książkowy doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że często ochota na sięgnięcie po jakąś lekturę jest chwilowa i coś, co sobie zaplanowaliśmy do przeczytania jutro, dzisiaj już nas nie kręci. Czasem dotyka nas też zastój czytelniczy, czyli ta sytuacja, kiedy mamy ochotę poczytać, ale kompletnie nie wiemy, na co mamy chęć, a każdy okładkowy opis nas zniechęca.
I tutaj dochodzimy do sedna tego wpisu. Dobrze wiem, jakie to uczucie, kiedy chcemy coś przeczytać, ale mamy wygórowane oczekiwania i pragniemy książki, która będzie nam się w rękach czytać sama. Takiej, której literki będziemy zachłannie pożerać oczami i przy której będziemy kłamać jak z nut: „Jeszcze tylko jeden rozdział”… Ja mam listę takich książek i zdarza mi się do nich wracać, kiedy właśnie nie mam co czytać. To są moje pewniaki. Książki, które mnie całkowicie pochłonęły i które się po prostu świetnie czytało. Niektóre z nich czytałam już drugi raz i nadal znajdują się na liście tych, które wykonały swoje zadanie, czyli po prostu zapewniły mi świetną rozrywkę. Bo niezależnie od tematyki czy gatunku, czytanie książek to dla mnie przede wszystkim rozrywka. Najważniejsze jest właśnie to, by daną pozycję dobrze się czytało.
Subiektywna lista dobrych książek
Postanowiłam zatem podzielić się z Wami swoją bardzo subiektywną listą książek, które ja uważam za naprawdę świetne i których lektura sprawiła, że świat na jakiś czas przestał dla mnie istnieć. Oczywiście podkreślam raz jeszcze, że lista jest subiektywna. To, że mnie coś wciągnęło, nie oznacza automatycznie, że dana książka spodoba się każdemu. Jeśli jednak przeczytaliście choć kilka z moich recenzji i poczuliście, że mamy podobny gust, być może właśnie tu znajdziecie inspirację na kolejną lekturę. I być może któraś z tych książek znajdzie się także na Waszej liście pewniaków.
Kolejność tytułów jest przypadkowa, nie ma tu żadnych ocen, że któraś książka jest lepsza od innej. Są tu pozycje dające do myślenia i takie, które są po prostu czystą rozrywką. Wpis będzie aktualizowany za każdym razem, kiedy przeczytam lub przypomnę sobie o jakiejś fajnej pozycji.
––––––––––
__________
Stieg Larsson Trylogia „Millenium”
Tych pozycji nie może zabraknąć w tym zestawieniu i nie bez powodu pojawiają się jako pierwsze. Tak się bowiem złożyło, że trylogię o dziennikarzu, Mikaelu Blomkviście oraz genialnej reasercherce i hakerce, Lisbeth Salander, przeczytałam jedna po drugiej, bez jakiejkolwiek przerwy na inną książkę oraz… bez uczucia znużenia tymi samymi bohaterami. Wręcz przeciwnie: im więcej stron było za mną, tym więcej chciałam o tej dwójce czytać. Stąd też z chęcią sięgnęłam po każdą z książek pisanych przez Davida Lagercrantza, który kontynuował historię Salander i Blomkvista po śmierci Larssona. To już jednak nie było to samo, co pierwsze trzy części oryginału.
Dlaczego polecam te powieści? Fabuła, duszny skandynawski klimat oraz fenomenalnie wykreowani bohaterowie.
Jeśli ktoś jakimś cudem jeszcze nie ma tej serii za sobą, a ma ochotę i lubi kryminalne zagadki (część pierwsza), a także nie ma nic przeciwko mariażowi gatunkowemu w postaci przenikających się kryminalnych i sensacyjnych wątków, to to jest zdecydowanie trylogia, po którą warto sięgnąć.
Terry Hayes „Pielgrzym”
Thriller sensacyjny, który czytałam już dwukrotnie i za każdym razem wciągnął mnie tak samo. Kartki przewracały mi się same, a ja nie mogłam iść spać, dopóki nie dobrnęłam do końca. Co prawda moi znajomi w większości nie podzielili mojego entuzjazmu wobec tej powieści, ja jednak uparcie tkwię przy swoim: „Pielgrzym” to kawał świetnie napisanej, naprawdę wciągającej powieści, która może przywoływać skojarzenia z Bournem czy popularnym serialem „Homeland”.
Dużo się tu dzieje, ale przede wszystkim jest po prostu ciekawie. „Pielgrzyma” czyta się z taką sama przyjemnością, z jaką ogląda się dobry film sensacyjny. Naprawdę polecam!
Nathan Hill „Niksy”
Pozycja z gatunku literatury pięknej. Napisana fenomenalnie i naprawdę wciągająca. Niech Was nie zniechęci objętość (850 stron), bo to naprawdę znakomity kawałek literatury.
Obszerniej o tej powieści pisałam tutaj.
Beth O’Leary „Współlokatorzy”
Jeśli lubicie czasem sięgnąć po „lżejsze” powieści, ale nie sztampowe i płytkie, to na myśl przychodzi mi przede wszystkim ten właśnie tytuł. Ciepła, zabawna, świeża i tak przyjemna, że czyta się sama.
Pisałam o tej powieści tutaj.
Peter James „Niezbity dowód”
Coś dla fanów powieści w stylu Dana Browna, choć moim zdaniem James pisze o niebo lepiej. Thriller sensacyjny, który ciężko odłożyć. A do tego temat, który mimo sensacyjnej otoczki, faktycznie daje do myślenia.
Moja opinia tutaj.
Taylor Jenkins Reid „Siedmiu mężów Evelyn Hugo”
Nie jestem fanką powieści obyczajowych z kategorii tych „kobiecych”. Jeśli sięgam po obyczaj, to raczej po ten z gatunku literatury pięknej, gdzie wiem, że dostanę coś więcej niż płytką i wtórną historyjkę o miłości. Całe szczęście „Siedmiu mężów…” jest naprawdę świetnie napisaną powieścią, od której ciężko się oderwać, a miłość, o której tu mowa, bynajmniej nie ma nic wspólnego z banalnymi romansidłami.
Pisałam o niej tutaj.
Maciej Siembieda „444” i „Miejsce i imię”
Przejdźmy na chwilę na nasze rodzime podwórko, a tutaj nie może zabraknąć Macieja Siembiedy, który z reporterki przeszedł do beletrystyki, a zrobił to z wykorzystaniem historii, na które trafił podczas kariery reportera właśnie. Dzięki temu otrzymujemy fenomenalnie napisane powieści, w których fikcja przeplata się z faktami tak misternie, że ciężko określić, która część wydarzyła się naprawdę, a którą wykreował autor. Oczywiście pozostałe powieści autora również polecam, jednak te dwie zajmują szczególne miejsce w moim sercu.
Pisałam o nich tutaj i tutaj.
Frances de Pontes Peebles „Powietrze, którym oddychasz”
Przepięknie napisana powieść obyczajowa, która przenosi czytelnika w gorące brazylijskie klimaty. Czyta się na jednym tchu.
Więcej znajdziecie tutaj.
Bartosz Szczygielski trylogia pruszkowska: „Aorta”, „Krew” i „Serce”
Tych książek nie mogło tu zabraknąć. I wcale nie dlatego, że autor siedzi właśnie obok mnie, a dlatego, że na polskim rynku nie ma drugiej takiej trylogii. Są to powieści duszne, spowite dymem papierosowym, zagmatwane i wyróżniające się na tle innych polskich kryminałów. Nie są to zdecydowanie kryminały komercyjne, proste jak budowa cepa i niewymagające od czytelnika skupienia. O nie! To są powieści, przy których trzeba myśleć i bardzo uważać, może się bowiem okazać, że drobny, pozornie nic nie znaczący szczegół, stanowi bardzo istotną informację, której przegapienie może skutkować niezrozumieniem innego fragmentu. Książki dla tych, którzy lubią, kiedy autor nie traktuje ich jak idiotów i nie podaje wszystkiego na tacy.
Jeśli to Was jeszcze nie przekonuje, to zajrzyjcie tutaj, tutaj i tutaj.
Jakub Małecki „Horyzont”
Tego Pana nie trzeba nikomu przedstawiać i podejrzewam, że wśród fanów jego twórczości wywołałabym niemałe poruszenie wyborem właśnie tego tytułu, ale na mnie właśnie „Horyzont” zrobił największe wrażenie. Zdaję sobie sprawę, że Małecki nie jest dla wszystkich i że nie każdy ma ochotę na taki kaliber, ale jeśli lubicie historie trudne, traumatyczne i emocjonalne, jednocześnie fenomenalnie napisane, a nie mieliście jeszcze do czynienia z książkami Małeckiego, to ja zachęcam do sięgnięcia właśnie po ten tytuł.
Więcej tutaj.
Stephen King „TO”,”Bastion”,”Lśnienie”,”Instytut”
Z bogatej bibliografii mistrza horroru wybrałam cztery tytuły. Trzy starsze i jeden nowszy - a wszystkie tak samo wciągające. I choć King tworzy niestworzone historie, to przede wszystkim jest niesamowicie uważnym obserwatorem codzienności i w każdej swojej książce buduje fenomenalną warstwę obyczajową. I choć jestem już za stara na to, by którakolwiek jego książka faktycznie mnie wystraszyła, to wciąż czytam Kinga z zapartym tchem. Bo ten facet po prostu umie pisać.
Daniel Keyes „Człowiek o 24 twarzach”
Choć mamy tu do czynienia z reportażem, to „Człowieka o 24 twarzach” czyta się niczym najlepszą fabularną powieść. Ta historia jest niesamowita i lekturze towarzyszy notoryczne kręcenie głową z niedowierzania. Przede wszystkim jest to niesamowicie smutny obraz stanu, w jakim jeszcze niedawno była psychiatria, a także tego, jak uprzedzenia i brak wyobraźni mogą doprowadzić do czyjejś ogromnej krzywdy. Polecam z całego serca, nawet tym, którzy za reportażami nie przepadają.
Szczegóły tutaj.
__________
Na razie to tyle, ale ta lista na pewno będzie się powiększać z czasem. Mam jeszcze w zanadrzu kilka tytułów do opisania, liczę też na to, że moja kiepska passa wkrótce minie i będę mogła dorzucić tutaj trochę nowszych pozycji.
Z oczywistych względów nie wprowadzałam na tę listę książek, w których byłam zakochana dziesięć lat temu, bo - czego by nie mówić - człowiek się zmienia, a wraz z nim zmieniają się gusta. I coś, czym mogłam się wtedy zachwycać, dzisiaj nie zrobiłoby na mnie żadnego wrażenia, a nawet mogłabym przez niektóre pozycje nie przebrnąć. Dziś wiem na przykład, że po takich autorów jak Lackberg czy nasz najpopularniejszy autor o mroźnym nazwisku, już bym nie sięgnęła, a kiedyś się zaczytywałam... ;)