8/16/2021

#138 Augustín Martínez - Monteperdido

 Dawno nie pisałam o żadnym kryminale czy thrillerze. Wynika to z tego, że od dłuższego czasu nie mogę trafić na żaden, który mnie faktycznie do siebie przekona. Większość nowości zniechęca mnie do siebie albo pierwszoosobową narracją albo sztampową fabułą. Mam serdecznie dość wszelkich dziewczyn i kobiet z okien, walizek, lodów, pociągów i tym podobnych. Mam dość nudnych śledczych, których prywatne problemy opisywane są na co drugiej stronie, byle liczba znaków się zgadzała, a ich samotność i wyobcowanie opisywane są za pomocą powtarzalnych dzień w dzień czynności typu jedzenie wciąż tych samych kanapek czy przez podkreślanie, że wracają do pustego mieszkania. Nade wszystko jednak nuży mnie powtarzalność fabularna. Coraz rzadziej zdarza się, żeby zagadka naprawdę mnie zaintrygowała. A tak właśnie było z „Monteperdido” - zwyciężyła ciekawość.



Augustín Martínez - Monteperdido


Monteperdido, małym pirenejskim miasteczkiem, wstrząsa wieść o zaginięciu dwóch dziewczynek, Any i Lucíi. Poszukiwania nie przynoszą jednak efektu, a rodziny muszą nauczyć się żyć ze stratą. Nie jest to jednak proste zadanie, a zaginięcie Any i Lucíi odciska swoje piętno na wszystkich członkach obu rodzin. 


Po pięciu latach nieopodal miasteczka rozbija się samochód. Kierowca ginie na miejscu, jednak pasażerce udaje się ujść z życiem. Pasażerce, którą okazuje się być Ana.


Po powrocie dziewczyny pytania zdają się jedynie mnożyć, a zdezorientowana nastolatka nie na wszystkie potrafi odpowiedzieć. Przed inspektor Sarą Campos i jej szefem Santiagiem Bainem stoi nie lada wyzwanie: odkryć, kto stoi za porwaniem dziewczynek i zdążyć odnaleźć Lucíę zanim będzie za późno…


Małomiasteczkowy, duszny klimat


Muszę przyznać, że ta powieść wciągnęła mnie od pierwszych stron. Na ten sukces składa się kilka czynników, żaden z nich jednak nie jest nadrzędny względem pozostałych. Uważam bowiem, że usunięcie któregokolwiek z nich z tego równania, mogłoby spowodować, że „Monteperdido” byłoby kryminałem, obok którego można przejść obojętnie. 


Zanim jednak zacznę wymieniać niewątpliwe zalety tej powieści, muszę podkreślić, że „Monteperdido” w żadnym wypadku nie mieści się w definicji thrillera (chociaż w dzisiejszych czasach można odnieść wrażenie, że co druga książka to thriller… a w każdym razie według wydawców). „Monteperdido” to według mnie rasowy kryminał. Do określenia tej powieści mianem dreszczowca brakuje… napięcia. Jest tu tajemnica i jest trzymanie czytelnika w niepewności, jednak akcja nie jest prowadzona w taki sposób, by lekturze towarzyszył taki poziom napięcia, który nie pozwala odłożyć książki dopóty, dopóki nie rozwiąże się zagadka. Zamiast tego mamy tu kryminał o lekkim zabarwieniu twórczością Agathy Christie - wszyscy są tu bowiem podejrzani, główni bohaterowie prowadzą klasyczne policyjne śledztwo, a duszny klimat miasteczka zamkniętego pomiędzy górskimi szczytami tylko to porównanie potęguje.


Uznanie jednak tej książki jako kryminału wcale jej nie ujmuje, a wręcz przeciwnie.


Na pierwszym miejscu zalet tej powieści należy podkreślić styl autora i pracę tłumaczki. „Monteperdido” czyta się bowiem znakomicie, na co z kolei duży wpływ ma fabuła, która jest po prostu intrygująca. Przede wszystkim otrzymujemy tu naprawdę interesującą zagadkę. Kto porwał dziewczynki i dlaczego? Co działo się z nimi przez te pięć lat? Jakim cudem Ana uciekła? Czy mężczyzna, który zginął w wypadku, był jej oprawcą czy wybawicielem? No i najważniejsze: czy Lucía jeszcze żyje? Te i wiele innych pytań czytelnik stawia sobie przez prawie całą lekturę. 


Co prowadzi nas do kolejnej zalety tej historii: nie ma tu podejrzanego, który wybija się na pierwszy plan. Przez prawie całą lekturę można zachodzić w głowę, obstawiać coraz to innych bohaterów, a finalnie i tak możemy się mylić. Moim zdaniem prawdopodobieństwo wskazania winowajcy jest niewielkie, a jeśli to się komuś uda, to raczej będzie to szczęśliwy ślepy traf niż dedukcja. Mnogość bohaterów, ich wzajemne powiązania i małomiasteczkowy klimat, gdzie każdy zna każdego, a do tego wszyscy mają swoje tajemnice, sprawiają, że „Monteperdido” utrzymuje zainteresowanie czytelnika aż do ostatnich stron. 


_



_


Pomiędzy początkiem a zakończeniem książki (o którym aż mnie świerzbi, żeby napisać, ale na tym blogu się nie spoileruje, więc powiem tylko, że jest zaskakujące i naprawdę znakomite) dzieje się naprawdę wiele i nie ma tu miejsca na nudę, choć autor nie poskąpił opisów. Ponieważ jednak akcja dzieje się w malowniczych Pirenejach, a Martínez bardzo wiarygodnie zbudował swoje fikcyjne Monteperdido, owe opisy są tutaj jedynie przyjemnym dodatkiem.


Jedyne, co może tutaj zgrzytać, to postać głównej śledzczej, Sary Campos, która nie do końca mnie do siebie przekonała i której brakuje nieco wiarygodności psychologicznej. Nie da się tej postaci lubić ani nie lubić, pozostaje dla czytelnika neutralna, jakby była jedynie narzędziem do rozwiązania zagadki porwania dziewczynek. Jeśli taki był zamysł autora i Martínez nie zamierza stworzyć cyklu z Sarą, to można przymknąć na to oko. 


„Monteperdido” to moim zdaniem naprawdę udany debiut i powinien sięgnąć po niego każdy, kto ma ochotę na intrygujący kryminał, przy lekturze którego będzie zachodził w głowę obstawiając winnego. 


Tytuł: Monteperdido

Autor: Augustín Martínez

Wydawnictwo: Literackie

Data wydania: 28 lipca 2021


Książkę można kupić tutaj.


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:



Copyright © 2016 la reine margot , Blogger