Kiedy dowiedziałam się, że po fenomenalnym „Katharsis”, jeszcze w tym roku będę miała możliwość obcowania z literaturą pióra Macieja Siembiedy… coż, powiedzieć, że się ucieszyłam, to jak nie powiedzieć nic. Niecierpliwie zatem wyczekiwałam „Kołysanki”, choć przyznać muszę, że miałam pewne obawy. W końcu autor przyzwyczaił nas do jednej książki rocznie, a zatem na ich powstawanie, a później redakcję, miał dużo czasu. W tym roku czytelnicy otrzymali najpierw naprawdę świetne (nie przestanę tego podkreślać) „Katharsis”, a zaledwie kilka miesięcy później kolejną powieść. Nie były to może duże obawy, ale jednak czaiły się gdzieś tam z tyłu głowy. Czy zatem nadszedł moment rozczarowania?
Nie będę budować napięcia, bo i tak na tym poziomie mojego uwielbienia do prozy Siembiedy już mi nikt nie uwierzy. Powiem zatem od razu: chylcie czoła, bo autor wydał w tym roku nie jedną, a dwie ZNAKOMITE powieści. Jeśli jednak nie przekonują Was te słowa, przejdźmy do klasycznej części recenzji.
Maciej Siembieda - Kołysanka
Jedno zdjęcie z przeszłości, wykonane na Śląsku Opolskim, na którym widnieje znany kompozytor w towarzystwie NKWD, jest przyczyną podróży Jakuba Kani do Grodkowa. Zadanie było proste, a tymczasem historia, na jaką natyka się nasz prokurator IPN, wcale prosta nie jest. Brudne polityczne gierki, oszustwa, zdrady, kłamstwa, a wszystko to z intrygującą kwestią tajemniczego koncertu dla dwóch osób, który miał miejsce dwieście lat wcześniej. Jakub Kania wpada w nie lada kłopoty, a wszystko dlatego, że nadepnął na odcisk niewłaściwej osobie. Czy wyjdzie z tej walki zwycięsko?
Maciej Siembieda jest nie tylko wirtuozem pióra i świetnym gawędziarzem. Jest on przede wszystkim prawdziwą skarbnicą smaczków historycznych. Bo nie dość, że mamy w „Kołysance” fantastyczny i charakterystyczny dla autora styl, w jakim snuje on swoją opowieść. Nie dość, że wsysa czytelnika w wykreowany przez siebie świat już od pierwszych zdań nie pozwalając mu się oderwać aż do ostatniej kropki. Nie dość, że konstruuje niesamowicie wiarygodnych bohaterów, z przesympatycznym Jakubem Kanią na czele. Nie dość. Bo na dodatek każda z jego powieści sprawia, że chciałabym wrócić do czasów szkolnych i mieć za nauczyciela historii Macieja Siembiedę.
Sposób, w jaki Siembieda przeplata fakty z fikcją za każdym razem sprawia, że muszę albo cierpliwie czekać aż dotrę do posłowia (jak mnie nie znacie, to przyznam: wiele można o mnie powiedzieć, ale na pewno nie to, że jestem osobą cierpliwą), w którym autor wyspowiada się, co zmalował sam, a co wysmażyło samo życie… albo rzucam się na komputer i generuję rosnące słupki dla haseł wyszukiwanych w Google. Ale nawet jak się nagoogluję, nasprawdzam i naczytam, Siembieda i tak zawsze czymś mnie zaskoczy. Zawsze znajdzie się choć jedna mała rzecz, o której byłam przekonana, że jest wymyślona, a tymczasem miała miejsce naprawdę. Lub odwrotnie.
Powodów, dla których absolutnie ubóstwiam prozę Macieja Siembiedy, jest całe mnóstwo. Część z nich wymieniłam wyżej, część możecie znaleźć w innych recenzjach książek autora zamieszczonych na tym blogu (444, Miejsce i imię, Gambit, Wotum, Katharsis), a jeszcze inne musicie odkryć sami. Ja tu jestem tylko od zachęcania do lektury, a nie od wykładania Wam punkt po punkcie dlaczego książki Siembiedy są takie dobre. Bo są. I cała w tym Wasza przyjemność, żeby samodzielnie odkryć każdy z tych powodów.
Żałować nie będziecie.
Tytuł: Kołysanka
Autor: Maciej Siembieda
Wydawnictwo: Agora
Data wydania: 9 listopada 2022
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu:
Książkę możecie zamówić tutaj, a jak już będziecie zamawiać, a nie znacie poprzednich powieści Macieja Siembiedy, to kliknijcie też tutaj.